Read with BonusRead with Bonus

Znaleziono

Creed

Nocna burza przyniosła dobre znaki. Świeży deszcz zmył ścieżki, dając nowe zapachy dla świeżej zwierzyny. Pomimo ciemnej jaskini, w której mieszkamy z Razakiem, dokładnie wiedziałem, kiedy światło zacznie wschodzić. Podwójne światło wpada do jaskini o świcie, podnosząc temperaturę o kilka stopni. To dzięki mojemu smokowi, który miał obsesję na punkcie temperatury.

Oczyściłem gardło i chwyciłem dzban świeżej deszczówki, która spływała w nocy. Była chłodna, orzeźwiająca i mile widziana. Gdy za kilka tygodni śnieg pokryje góry, będę tęsknił za świeżą deszczówką. Razak wciąż spał na podłodze, na łożu z futer, które były już zużyte i podarte, ale spał jak król, w przeciwieństwie do innych hybrydowych bestii jego rodzaju. Znalazłem go, gdy był jeszcze młody; jego matka została zabita podczas polowania zorganizowanego przez jedno z plemion smoków po południowej stronie góry. Wiele plemion było nieostrożnych, nie zważając na to, czy samica zwierzęcia jest w ciąży lub karmi młode. Jeśli będą nadal zabijać bezmyślnie, ich plemiona będą głodować późną zimą.

Ponieważ mieszkałem sam, towarzysz byłby pomocny. Nauczyłem go reagować na kliknięcia i gwizdy, żeby nie musieć nadwyrężać głosu. Jeśli był w kłopotach, wystarczyło, że wypowiedziałem jego imię, a on chował się w kącie. Mój głos nie był najprzyjemniejszy od czasu wypadku, a używanie go przerażało wielu. Dlatego pozostawałem cichy, nawet wobec zwierząt lasu.

Wstając z gniazda futer, zarzuciłem plecak na ramię, a Razak obudził się gwałtownie. Jego język zwisał z wilczego pyska. Ciemne futro pokrywało całe jego ciało, ale jeszcze ciemniejsze paski i ostre linie zdobiły jego sierść. Poruszał się z gracją kota, ale miał w sobie posiadawczość wilka. Był doskonałym połączeniem lojalności i niezależności. Wysyłanie go do lasu, by sam zdobył posiłek, było pomocne, gdy musiałem zadbać o siebie. A jednocześnie satysfakcjonujące, gdy wracał i przynosił mi również zwierzynę.

Klikając dwa razy i gwizdając raz, wiedział, że go wołam. Mój plecak zawierał linę, noże i małą łopatkę do pozbywania się wnętrzności, których nie chciałem. Oddanie naturze tego, co się wzięło, by mogło powstać nowe życie, sprawia, że ziemia się kręci. Szanuj ją, a ona będzie cię szanować.

Zamykając bramę, która chroniła nas przed niechcianymi intruzami na tyłach jaskini, ruszyliśmy na krótki spacer, aż dotarliśmy na zewnątrz. Żadne duże zwierzęta nie odważyły się wejść, chyba że jakiś zabłąkany nadprzyrodzony stworzenie złapało deszcz; nawet wtedy nie zostawały długo. Utrzymujące się zapachy spalonej ściany i dymu skutecznie odstraszały. Nie tylko jakikolwiek smok tu mieszkał, ale dziki.

Razak był pełen energii tego ranka, co wywołało uśmiech na mojej twarzy, gdy biegał po kałużach wokół powykręcanych drzew. Chłodny oddech, który wydobywał się z jego pyska, przestraszył leśne wróżki, które czaiły się na pędy u podnóża góry. Pędy nie przetrwałyby zimy, a leśne wróżki były bardzo pomysłowe. Żadna roślina nie była pozostawiona bez opieki.

Razak przeszukiwał teren przede mną, podczas gdy ja sprawdzałem pułapki. Szukałem większej zwierzyny, może niedźwiedzia, ale nie z Razakiem tego ranka. Jego skoczny krok był zbyt głośny, a polowanie nie byłoby dziś szczęśliwe. Kręcąc głową, wrzuciłem martwego królika do torby. Był świeży, wciąż ciepły w dotyku. Suszenie go będzie łatwe i zrobi z niego świetny przysmak.

Miękkie łapy Razaka przestały szurać po leśnej ściółce. Liście się uspokoiły, a wiatr zmienił kierunek. Nowy zapach dotarł do mojego nosa; przypominał mi letnią cytrynę, bukiet dawno zapomniany od czasów mojej matki. Był przesiąknięty nutą soli i krwi.

Szybko resetując pułapkę, ruszyłem w stronę zapachu mojego pupila; węszył przy drzewie, pazurami drapał podszycie martwego pnia z długimi, cienkimi wąsami. Cokolwiek było w środku, było małe. Małe ruchy i lekkie oddychanie, sapanie za powietrzem było słyszalne. Razak dalej drapał ziemię, próbując coś wydobyć. Próbował to uwolnić, a nie zjeść cokolwiek było w środku. Kiedy znajdował zdobycz, warczał, szczekał i używał swojej brutalnej siły, by rzucić wyzwanie swojemu jedzeniu. To było inne, niemal drapanie i skomlenie nad maleńką istotą w środku.

W środku, niewielki ruch poruszył błotem i delikatnym szeptem. Wąchając ponownie, nadal czułem ten sam cytrusowy zapach. Nie był to zapach wróżki, elfa ani nimfy, które mogłyby łatwo wejść do pnia. W rzeczywistości, wydawało się to znacznie mniejsze. Moja ciekawość zaczynała brać górę; prawie nie usłyszałem małego szeptu.

"Proszę, nie zjadaj mnie," błagał. Głos był anielski. Malutki i cichy, jak jeden z duszków, które lubiły bawić się moimi splecionymi włosami. Moje serce prawie się zatrzymało, słysząc jego wołanie.

Gwizdnąłem na Razaka, by wrócił do mnie, pochwaliłem go kilkoma kliknięciami języka i spojrzałem z powrotem na podstawę pnia. Brudne palce dotknęły zewnętrznej części gnijącego drzewa, a połowa brudnej porcelanowej twarzy wyjrzała na zewnątrz.

Słoność, którą czułem, pochodziła od jej zaschniętych łez na twarzy. Brud został zmyty w małych śladach tam, gdzie łzy spływały za sobą. Ametystowe oko patrzyło na mnie z góry na dół, bez wątpienia zaniepokojone moim wyglądem.

Nie byłem najbardziej przyciągającym wzrok mężczyzną. Moja twarz i ciało były pokryte bliznami z dzieciństwa, zanim zaakceptowałem swojego smoka. Wszystkie te blizny zagoiły się same, mimo że mój przyjaciel z dzieciństwa próbował pomóc zmniejszyć ich widoczność. Razak ponownie szturchnął moją rękę nosem, popychając mnie do przodu, ale moje oczy pozostały na jednym ametystowym oku patrzącym na mnie. Jeśli mieliśmy gdziekolwiek dojść, musiałem zrobić pierwszy krok. Pokazanie tej istocie, że nie mam złych zamiarów, będzie trudne.

Powoli zdjąłem torbę i skórzane paski przywiązane do mojego torsu. Miałem przy sobie wiele noży, groty włóczni i linę do łapania zwierzyny. Oko obserwowało mnie uważnie, gdy rzuciłem to wszystko z dala od siebie. Został mi tylko bukłak z wodą na biodrze i skórzane spodnie zrobione z dzikiego niedźwiedzia.

Kolejna ręka chwyciła pień drzewa, aż w końcu pojawiło się drugie oko. Jedno było piękne, ale teraz oba patrzyły na mnie z taką intensywnością, że wypaliłyby się w mojej duszy aż do śmierci. To była dziewczyna, mała dziewczyna, ale nie mogłem być pewien, jakiego była gatunku. Nie syrena, nie wilkołak, nic, co kiedykolwiek widziałem lub wąchałem. Jej zapach nadal unosił się w moją stronę i, na bogów, przysięgam, że próbowali ją do mnie przyciągnąć.

Moje myśli skierowały się ku mojemu głosowi; gdybym przemówił, tylko bym ją przestraszył. Nawet Razak nie mógł znieść mojego brutalnego głosu. Gdybym mógł cofnąć czas i walczyć o mój głos, zrobiłbym to. Na pewno miałbym głos, by spotkać dziewczynę o ametystowych oczach i zapewnić jej bezpieczeństwo.

Walczyłbym dla niej mocniej.

Razak stał się niecierpliwy, podbiegł do dziewczyny, a ona schowała głowę z powrotem w dziurę. Był zbyt szybki i polizał jej policzek. Usłyszałem pisk, ale zrozumiała, że nie zamierza jej skrzywdzić. Jej głowa znów się pojawiła i spojrzała na mnie. Razak, mój stary przyjaciel, miał pomóc.

Kucnąłem i wyciągnąłem rękę. Byłem zbyt daleko, by ją dotknąć, nie że pozwoliłaby mi na to. Spojrzała na Razaka, jakby prosząc o pozwolenie, aż ten znowu polizał jej policzek. Delikatny uśmiech, ukazujący jej tępe zęby, pojawił się na jej twarzy. Nie była zmiennokształtną zwierzęciem.

Wysunęła się z dziury bardzo powoli, mając na sobie tylko fioletowe łachmany. Kiedyś wyglądały na kosztowne. Fiolet to trudny kolor do zdobycia w tej krainie, nawet na południu od nas. Skąd mogła pochodzić? Gdy wysunęła się z dziury, nacisnęła na kostkę i skrzywiła się z bólu. Była dwukrotnie większa od drugiej. Jej ciało było pokryte błotem z poprzedniej nocy, a włosy były splątane. Oddychając ciężko, przyciągnęła nogi bliżej ciała, by się chronić. Drżąc, pocierała swoje ciało rękami.

"Nie skrzywdzisz mnie, prawda?" Głos wciąż słaby, powoli pokręciłem głową. Muszę traktować ją jak nowo narodzone sarenkę, z powolnymi i spokojnymi ruchami. Jej ciało się rozluźniło, Razak przytulił się do jej uda, liżąc błoto z jej nogi. Jej ciało było pokryte zadrapaniami, a na jej skórze była mieszanka starej i nowej krwi.

Przytłaczająca potrzeba opieki nad nią była silna, uczucie, którego nigdy wcześniej nie czułem. Wiedziałem jednak, że nie mogła być moją towarzyszką. Wszyscy starsi mówili o tym wiele razy mojej matce i mnie. Zostałem poczęty bez więzi; zostałem poczęty z gwałtu. Moja matka powinna była się mnie pozbyć, oddać mnie na pastwę dziczy, ale nie miała serca, by to zrobić.

Jej delikatna dusza nie mogła tego zrobić, mimo wielu ostrzeżeń i była za to karcona przez wiele księżyców; może odziedziczyłem po niej współczucie dla tych, którzy cierpią.

Trzymając się nisko, podchodziłem powoli. Oczy sarenki, pełne zmęczenia, nie spuszczały ze mnie wzroku, gdy się zbliżałem. Jej ciało drżało z zimna, a ja przeklinałem siebie za to, że nie przyniosłem płaszcza, którym mógłbym ją okryć. Bukłak z wodą, przywiązany do mojego boku, rozwiązałem w mgnieniu oka; przyłożyłem go do ust, pokazując gest picia, i podałem jej. Byłem jeszcze na odległość ramienia, a ona nie wykazywała oznak niepokoju. Moje starania zostały nagrodzone, gdy chwyciła bukłak i przyłożyła go do ust.

Podczas gdy piła, spojrzałem na jej kostkę; nie mogła na niej chodzić. Zadrapania od jakiegoś zwierzęcia ciągnęły się wzdłuż jej nogi. Zasklepiły się, ale groziło im zakażenie. Nie goiła się jak ludzie z tej krainy. Była jak pusta skorupa, bez zwierzęcia w sobie. Będąc zmuszonym do użycia prymitywnych technik, musiałem użyć korzeni i ziół, aby to oczyścić.

Gdy zabrała bukłak od ust, spojrzała na mnie i włożyła go w moje szorstkie dłonie. Nie miała w sobie strachu, jak wiele innych smoczych młodych. Wielu miało strach w oczach, słysząc legendy o moim temperamencie, sile i brutalności wobec tych, którzy byli przeciwko mnie. Ta mała sarenka patrzyła na mnie jak na zwykłego człowieka. Po raz pierwszy od wielu lat, obawa przed przestraszeniem kogoś, zwłaszcza tak niewinnej dziewczyny, zmalała.

"C-czy możesz mi powiedzieć, gdzie jestem?" Jej oczy rozbłysły, światło padało na nie pod takim kątem, że można było zobaczyć, jak iskrzą się jak świetliki w lesie. Potrząsając głową, moja ręka powędrowała do szyi, gdzie widniała ogromna blizna. Czy mogłem do niej mówić? Mogłem, mój smok mógł zmusić moje struny głosowe do otwarcia; surowość byłaby jednak zbyt wielka dla tej delikatnej istoty. Nie mogłem jej przestraszyć; złamałoby mi to serce na kawałki.

"Och," spuściła głowę. "Przepraszam, nie chciałam..." Razak polizał sarenkę po policzku, wywołując u niej chichot. "Czy możesz mi powiedzieć, czy jestem w Ameryce?" Ameryka? Nigdy nie słyszałem o takim miejscu. Chyba że to kraina ludzi. Kraina, gdzie większość ludzi mieszkała, zanim bogowie stworzyli ten świat dla istot nadprzyrodzonych.

Smoczy zmiennokształtni trzymali się z dala od świata Ziemi. Wiele księżyców temu, młode smoki były polowane przez ludzi, którzy chwalili się z zabicia nowo zmienionych smoków. Nigdy nie mogli pokonać dorosłego zmiennokształtnego, tylko tych, którzy nie byli jeszcze wyszkoleni do walki. Bogowie widzieli ich niegodziwość i stworzyli ten świat, Bergarian. Wypełniony nadprzyrodzonymi istotami, które w ciele przypominały ludzi, ale obdarzone były mocami takimi jak zmiennokształtność, magia i inne zdolności. Nie tylko to, ale elfy, wróżki, świetliki i wiele innych stworzeń przeniosło się tutaj, aby być chronionymi.

Czy ta mała sarenka mogła pochodzić z tamtego świata? Co ona tu robi?

Zanim potrząsnąłem głową na znak "nie", kobieta, którą nazwałem Sarenką, oparła głowę o drzewo. Jej oczy zamknęły się, podczas gdy Razak nerwowo chodził w tę i z powrotem i skomlał.

Nasz zwykły poranek zmienił się teraz w nowy początek.

Previous ChapterNext Chapter