Read with BonusRead with Bonus

Bieganie

Odessa

"Stój!" Bulgoczący głos wołał mnie. Pazur rozdarł górną część mojej kostki; skrzywiłam się z bólu, ale biegłam dalej. Otworzyłam ciężkie drzwi na oścież i wybiegłam na otwartą przestrzeń, kierując się w stronę linii drzew, która nie była daleko. To miejsce zazwyczaj było bezpieczne, pełne strażników, ale wielu z nich brakowało. Nie zastanawiałam się nad tym; to była moja jedyna szansa.

Jego bulgoty stawały się coraz wyraźniejsze; goił się zdecydowanie za szybko. Moja nadzieja na ucieczkę malała, ale brnęłam dalej, bo stawienie czoła konsekwencjom nie wchodziło w grę.

Stopy paliły mnie mimo zimnej pogody. Mokre liście przylepiały się do moich zakrwawionych stóp, gdy próbowałam cicho biec przez gęsty las. Ciernie i krzaki drapały moją skórę; księżyc wciąż wysoko na nocnym niebie.

Nie słyszałam kroków za sobą; nie wiedziałam nawet, czy potrafią latać, czy to tylko bajki na postrach dzieci. Nie zamierzałam się tego dowiedzieć. Moje kroki trafiały na miękkie miejsca pokryte mchem. Jasne światła błysnęły, iskry łapały światło księżyca, gdy mijałam je w pośpiechu. To nie była uwaga, której potrzebowałam. Naprawdę nie nadawałam się do tego.

Światło poranka w końcu pojawiło się na horyzoncie. Mogłam biec godzinami, ale czułam, jakby minęły dni. Oddychałam ciężko, mimo że starałam się pozostać cicho. To było bezowocne przedsięwzięcie; nawet gdybym mogła być cicho, i tak by mnie znaleźli.

Ich zmysły były przytłaczające; nigdy w życiu nie widziałam stworzeń o tak wysokiej drapieżnej gracji. Mimo krwistoczerwonych oczu, ich rysy były przystojne wśród mężczyzn i piękne wśród kobiet. Pamiętanie, że piękno jest tylko powierzchowne, przyszło mi na myśl, gdy poznałam ich prawdziwe intencje.

Potykając się po raz dziesiąty, wstałam, opierając ręce na kolanach, hiperwentylując przez kilka minut. Musiałam iść dalej, nawet jeśli nie słyszałam ich za sobą. Byli stworzeni do polowania, stworzeni do walki ze swoją ofiarą zębami i pazurami. Dla nich byłam tylko człowiekiem, łatwym źródłem pożywienia lub nielegalnych pragnień. Drżąc na samą myśl, ruszyłam naprzód.

Narzekałam i biegłam przez dziką gęstwinę drzew. Mówiono, że jestem wyjątkowa, a tej nocy Książę miał dostać to, czego pragnął przez ostatnie 6 miesięcy. Mnie w swoim łóżku, do zdobycia. Choć byłam ubrana w piękną nocną koszulę z naszyjnikiem na szyi i traktowana nieco lepiej niż inni nieszczęśni ludzie, z którymi mieszkałam, to było tylko przekleństwo. Krótkie rękawy miały koronkę na ramieniu, fioletowy barwnik był najdroższy, jaki to małe pałacyk mógł zaoferować, byłam pewna. Żaden z innych ludzi takich jak ja nie nosił czegoś takiego. Moje włosy były perfekcyjnie zakręcone, odrobina tuszu na rzęsach, a wszystkie inne wampirze kobiety wzdychały z obrzydzeniem, gdy zostawiały mnie w zimnym pokoju Księcia.

Nie było ognia, aby ogrzać pokój, mimo że wiedziano, że ludzie mogą zamarznąć w takiej pogodzie. Pocierając ramiona, pamiętałam zimny oddech, który przesuwał się po mojej szyi, gdy myślałam, że jestem sama. Jego nos śledził linię mojej szyi; byłam zbyt przestraszona, żeby się ruszyć. Krew napłynęła prosto do mojej szyi, gdzie jego kły łaskotały tętnicę. Ostry, ząbkowany nóż, który jedna pomocna wampirzyca podała mi zaledwie godzinę wcześniej, trzymałam między udami.

"Odessa," jego głos przeszył mnie aż do kości. Jak paznokcie po tablicy, jego czarny pazur pełzł po moim przedramieniu. "Jestem jedynym, który od dłuższego czasu się tobą żywił, i myślę, że demon we mnie już nie może ci się oprzeć. Zamieniłaś mnie w obsesję." Książę odwrócił się do mnie plecami, nie spodziewając się, że wstanę z kolan i rzucę się na jego szyję. Byłam cicha, powściągliwa i posłuszna. Książę to lubił, a ja to wykorzystywałam, aż mogłam obrócić to na swoją korzyść.

Wyciągając nożyk z drzewa głogu spomiędzy ud, szybko odmówiłam modlitwę dziękczynną do jednej wampirzycy, która próbowała mi pomóc. Jedną ręką chwyciłam go za czoło, a nóż ślizgał się w mojej spoconej dłoni, aż przeciął jego szyję. Osunął się na podłogę, a ja zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam.

Drżąc na wspomnienie tego potwora, wskoczyłam do strumienia. Moje ciało protestowało, ale musiałam to zrobić. Krew musiała zostać zmyta; mój zapach, ta 'atrakcyjność', o której mówił w te noce, kiedy się mną żywił w swoim zimnym salonie, musiała ze mnie zejść. Mogli mnie wyśledzić, ich nosy były czułe, ale to oznaczało tylko, że moje ciało będzie cierpieć jeszcze bardziej.

Drapania pokrywały wiele dziur w moim ramieniu, gdzie żywili się przez ostatnie sześć miesięcy; moje palce śledziły blizny na przedramieniu. Wampiry nie piły z szyi swojej 'żywności'. Nie, picie z szyi było zarezerwowane na intymne chwile między kochankami. Ostatniej nocy Książę chciał mnie wziąć jako swoją kochankę, a kto wie, co by się stało potem.

Zanurzając głowę w lodowatej wodzie, wynurzyłam się z nową energią, nowym życiem. Moje stopy były oczyszczone z krwi i wyskoczyłam z lodowatych głębin, biegnąc na północ. Przynajmniej miałam nadzieję, że to była północ.

Drzewa stawały się rzadsze, mniej gęste i mniej groźne. Te gigantyczne drzewa w niczym nie przypominały mi domu. Niektóre miały poświatę, która unosiła się wokół ich podstaw. Większą niż świetlik, ale nie miałam czasu tego zauważyć, bo biegłam o życie. Biegłam ku wolności.

Biegłam cały dzień, bez wody i jedzenia. Moje ciało chciało upaść na ziemię z wyczerpania. Drapania na łydce musiały być zainfekowane; swędziały, gdy zimne powietrze przelatywało obok. Moja adrenalina się wyczerpała, ponieważ nie było żadnych oznak, że ktoś mnie ściga, ale nie mogłam być tego pewna. Znalazłam drzewo z gałęziami wystarczająco niskimi, bym mogła się do nich dostać. Kiedyś piękna fioletowa nocna koszula miała teraz rozdarcia i dziury. Postrzępiona na kolanach i brudna w koronkach. Każde pociągnięcie na gałęzi było bolesne, aż dotarłam na bezpieczną wysokość. Z pewnością to było wystarczająco wysoko, by przespać się kilka godzin.

Kiedy się obudziłam, słońce zaczęło zachodzić. Nie mogłam dłużej stać w miejscu; mogli mnie dogonić. Biegłam, kuśtykałam przez kolejne pięć godzin, a potem osunęłam się na mech. Mój żołądek i umysł protestowały, mówiąc, że to koniec; nie mogłam już dłużej kontynuować. Teraz stoję przed wysokimi drzewami, pośrodku gór. Teren jest o wiele trudniejszy niż mroczny las, z którego wypełzłam kilka dni temu.

Mignęły mi przed oczami ciemne włosy, czerwone oczy, pazurzaste palce. Skrzydła śmignęły obok moich uszu; wydałam z siebie krzyk, potykając się i spadając w głęboki wąwóz. Moje włosy zaplątały się w gałęziach, palce chwyciły ostre skały. Paznokcie pękły, a ból w kostce przeszył moje ciało.

Moje plecy zatrzymały się u podnóża ogromnego, martwego drzewa. Czoło krwawiło, a nie było mowy o tym, żebym mogła dojść do strumyka, by zmyć krew. Jeśli w ogóle jakiś strumyk był w pobliżu. Na szczęście to był wąwóz, więc wiatr nie rozniesie mojego zapachu, żeby wampiry mogły mnie tak szybko znaleźć. Oczy mi się zamykały ze zmęczenia; bicie serca czułam w uszach. Potrzebowałam schronienia; nie mogłam tu po prostu siedzieć sama.

Kilka latających zwierząt, nietoperz? Wróbel? Świetlik? Przeleciało obok mojej głowy. Przez chwilę pomyślałam, że to mogą być wróżki, ale to było absurdalne; takie rzeczy nie istnieją, prawda? Z drugiej strony, wampiry istniały; czarownice istniały. Tak trafiłam do księcia. Czy one też mogły istnieć? Moje ramiona opadły, ciągnąc moje ciało, i zaczęłam czołgać się wokół drzewa. Wąska szczelina była wystarczająco duża, bym mogła się wcisnąć do wnętrza pnia.

Z moich ust wydobył się jęk porażki, wciągając moją faktycznie złamaną kostkę do rozpadającego się drzewa. Jeśli usiadłam odpowiednio, nie widziałam już wielkiego, niebieskiego księżyca, co ukrywało mnie przed światem zewnętrznym.

To był najbardziej niebieski księżyc, jaki kiedykolwiek widziałam; nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam go w takim kolorze. Moje oczy musiały płatać mi figle; na pewno tak było. Możliwość zobaczenia nieba była cudownym uczuciem. Nie widziałam go przez miesiące, siedząc w wilgotnej piwnicy. Wszyscy ludzie tęsknili za niebem, słońcem. Kilka dziewczyn zastanawiało się, czy słońce w ogóle jeszcze istnieje. Po dwóch dniach ucieczki nawet nie zatrzymałam się, żeby na nie spojrzeć.

Słabość po biegu, adrenalina opuszczająca moje ciało, fałszywe poczucie bezpieczeństwa i wolności. Nie byłam już więźniem w ludzkiej klatce. Nie, teraz moja kostka więziła mnie tutaj, i kto wie, czy przeżyję tę noc.

Przełknęłam trochę śliny, nawilżając drapiące gardło. Ulga nie nadeszła; westchnęłam z rezygnacją, aż odgłos grzmotu w oddali przykuł moją uwagę. To było zarówno dobre, jak i złe, mój zapach zostanie zmyty, ale teraz będę marznąć.

Umrzeć jako wolna kobieta było lepsze niż być niewolnicą krwi i seksu. Tego byłam pewna. Mogłam odpocząć, zamknąć oczy i pozwolić ciemnym duchom zabrać mnie we śnie, jeśli tej nocy będą łaskawe. To brzmiało o wiele lepiej niż być zmuszoną do kochania wampira, który pił moją krew przez ostatnie miesiące. O wiele lepiej było mieć wybór.

Deszcz zaczął padać, ciemność ogarnęła niebo, a niebieski księżyc ukrył się za chmurami. Wszystko ucichło, nie słyszałam już lekkiego tupania małych zwierząt. Wszystkie schowały się do swoich norek, by uciec przed zimnym deszczem. Martwe drzewo nade mną chroniło mnie przed zmoknięciem, na szczęście. Woda uderzała o korę z plaśnięciem i spływała po grubych korzeniach, na których siedziałam. Niektóre korzenie zakręcały się, tworząc coś na kształt miski. Szybko wypełniała się wodą.

Podnosząc się z jękiem, przyłożyłam usta do naturalnej misy, pijąc tyle, ile mogłam. Woda była czysta, orzeźwiająca. Ogromnie wdzięczna, zaczęłam płakać. Po raz pierwszy od przybycia do tej krainy, w końcu płakałam. Wdzięczna za wolność, wdzięczna za to, że jestem daleko od piekła, z którego uciekłam, oparłam się o drzewo.

Oprócz bólu w kostce, byłam szczęśliwa. W tej chwili wiedziałam, że przetrwam. Nie wiedziałam jak, ale wytrwam. Koniec z narzekaniem, koniec z użalaniem się nad sobą. Kiedy się obudzę, dopóki moje ciało będzie mi pozwalać, będę szła dalej, dla siebie.

Moje oczy mrugnęły, ale następnym razem, gdy się otworzyły, nie było już ciemno. Deszcz przestał padać, a wilgotna ziemia wypełniła moje nozdrza. Nie było cicho. Głośne szumy dochodziły z dołu mojego pniaka. Zimny, wilgotny grzyb musnął moje palce. Pisnęłam mimowolnie. Zatykając usta dłonią, grzyb poruszył się ponownie i mocniej powąchał. Przez pniak przeszła łapa i zaczęła kopać dziurę.

Łapa była masywna, owłosiona, a pazury tak długie jak moje palce. Nie doszłam tak daleko, żeby teraz zostać wykopaną przez jakieś zwierzę. Próbując użyć zdrowej stopy, pchnęłam grzyb, teraz zdając sobie sprawę, że to był nos. Było to bezowocne, bo ledwo go ruszyłam.

Kichnęło i pchnęło do przodu, nucąc melodię w rytm swoich łap. Przynajmniej mnie jeszcze nie gryzło. "Proszę, nie," wyszeptałam. "Proszę, nie jedz mnie." Brzmiałam żałośnie, gdy zwierzę zwróciło uwagę na mruknięcie i uciekło niedaleko od drzewa. Pochylając się, zbliżyłam głowę do dziury, przyglądając się jasności na zewnątrz.

Moje oczy rozszerzyły się na widok, jaki zobaczyłam. Zwierzę siedziało cierpliwie, machając ogonem, przesuwając liście i śmieci, patrząc na coś, co można by nazwać wikingiem.

Jego klatka piersiowa była naga; plemienne tatuaże, blizny i zadrapania pokrywały jego wyrzeźbione ciało. Jedna duża blizna przechodziła prosto przez jego oko, powodując, że włosy nie rosły na części jego brwi, która schodziła w dół na szyję. Ciasne warkocze trzymały jego długie włosy na czubku, podczas gdy boki głowy były wygolone. Jego zarost to była ciemna broda, ozdobiona kilkoma koralikami, które sięgały obojczyka. Pot spływał mu po czole, gdy poprawiał skórzane paski skrzyżowane na jego ciele.

Kiedy pogłaskał swoje zwierzę, jego oczy spotkały się z moimi; jego zwierzę, mieszanka wilka i tygrysa, dyszało w moim kierunku. Pomimo strachu przed każdym i wszystkim od momentu przybycia do tego więzienia krwi, ten człowiek nie przerażał mnie jak wampiry. Jego oczy miały ciepło, ale jego ciało i twarz były sztywne z nadchodzącymi pytaniami.

Co zamierzał ze mną zrobić?

Previous ChapterNext Chapter