




Rozdział 4
Z perspektywy Sofii
WF nie był taki zły, przynajmniej nie dzisiaj, ponieważ trener powiedział, że mogę obserwować lekcję, ponieważ to mój pierwszy dzień i nie byłam przygotowana na harmonogram z ubraniami na zmianę...
Mało on wie, że prawdopodobnie nigdy nie będę miała ze sobą ubrań na zmianę w najbliższej przyszłości. Jego dobroć nie potrwa długo, gdy zorientuje się, że to nie tylko kwestia mojego nieprzygotowania, ale naprawdę nie miałam żadnych ubrań odpowiednich do uczestniczenia, ale to problem na inny dzień.
Dziewczyny w klasie wydawały się dość brutalne, delikatnie mówiąc, ponieważ szeptały i patrzyły na mnie przez całą lekcję, często chichocząc i bezwstydnie wskazując na mnie palcami. Chłopcy w mojej klasie również byli niedojrzali, przepychając się i szturchając nawzajem przez połowę czasu - zanim zaczęli gwizdać na dziewczyny, gdy te biegały w swoich krótkich spodenkach i topach.
Nienawidzę szkolnego środowiska, ale odmówiłam rezygnacji z edukacji. Jak inaczej zdobędę dobrą pracę i lepsze życie dla siebie?
Kiedyś jednak tego nie nienawidziłam, gdy byłam jednym z "normalnych" dzieci z przyjaciółmi i fajnymi rzeczami... ale nie mogłam trzymać się wspomnień z przeszłości, bo to tylko jeszcze bardziej zabiłoby moją duszę.
Teraz była pora lunchu, stałam sama w kolejce z tacą - przyglądając się opcjom, aby zdecydować, co Vincent by chciał, odkąd zostałam wciągnięta w rolę jego osobistego dostawcy jedzenia.
Kładę na tacy zimną bułkę z tuńczykiem dla siebie, a także biorę dwa batony czekoladowe - jeden dla Vincenta i drugi dla mnie. Woda butelkowana była za darmo, więc wzięłam jedną dla siebie, wiedząc, że mogę ją uzupełniać przez cały dzień, ale zdecydowałam się na puszkę Coli dla Vincenta, na wypadek gdyby woda go rozczarowała lub znudziła.
Może chciałby frytki na lunch? Nie chciałam dodawać żadnych dodatków, na wypadek gdyby nie lubił czegoś, co wybrałam...
Byłam prawie zła na siebie, że tak bardzo się przejmuję, ale pomyślałam, że jeśli dziś dobrze się spiszę, to może szybciej niż później zwolni mnie z naszej umowy.
"Czy to wszystko dla ciebie, kochanie? Frytki będą za chwilę. Owoce są za darmo, więc możesz się nimi poczęstować." Pani z obsługi wskazuje na wybór owoców, a ja kiwam głową i uśmiecham się.
To była kolejna dobra wiadomość, jak sądzę...
Podając jej swoją kartę do zapłaty, czekam, aż ją przeciągnie, widząc, jak światło miga na zielono, zanim oddaje mi ją z powrotem, a ja ruszam w stronę owoców.
Biorąc jabłko i winogrona dla siebie oraz jabłko i pomarańczę dla Vincenta, zastanawiam się nad najlepszym sposobem na to... jak mogę dostarczyć to Vincentowi, zanim frytki ostygną, dając sobie wystarczająco dużo czasu na jedzenie?
"Przepraszam..." Wracam do pani, która ponownie uśmiecha się ciepło, co sprawia, że ufam jej.
"Czy mogłabym zostawić te rzeczy tutaj na pięć minut, zapłaciłam za lunch mojego przyjaciela i muszę mu go zanieść, a potem wrócę?" Gryzę wargę w obawie, że powie nie, zanim ona rozluźnia napięcie skinieniem głowy.
"Oczywiście, podaj to!" Wskazuje, a ja przekazuję jej rzeczy, które chciałam zachować dla siebie, dziękując jej wdzięcznie za przysługę.
Ten układ nie był taki zły, jeśli mogłabym to robić codziennie, aby upewnić się, że nadal coś jem... jeśli moje darmowe kredyty na lunch tak długo wystarczą...
Wracam przez korytarze, kierując się w stronę sal gimnastycznych - mając nadzieję, że zapamiętałam właściwą drogę - gdy zaokrąglam ostatni zakręt i z powodzeniem znajduję drzwi przed sobą.
Odwracam się w stronę szafek, zatrzymując się na chwilę, gdy słyszę wybuch śmiechu, zanim zdecyduję się załatwić to jak najszybciej.
"O, jest i ona! Moja prywatna pani od lunchu!" Vincent uśmiecha się złośliwie, a ja patrzę na parę, ciesząc się, że tym razem stoi tylko z blondynką, co nieco łagodzi moją niepewność, bo jest mniej chłopaków niż wcześniej.
Jego zęby były idealnie białe, gdy opierał się o ścianę z założonymi rękami, rozluźniony i pełen rozbawienia.
"Co mi przyniosłaś, co?" Machnął dwoma palcami, dając mi znak, bym podeszła, a ja przełknęłam ślinę i powoli ruszyłam w jego stronę, by pokazać zawartość tacy.
Dokładnie ją oglądał, zerkając na swojego przyjaciela, który zaczął krążyć wokół mnie powoli jak dzikie zwierzę tropiące swoją ofiarę, a ja poczułam, jak pot zaczyna mi się zbierać na czole od samego tego gestu.
"To jest cholernie podstawowe, ale daruję ci to na pierwszy dzień. Jutro oczekuję lepszego, jasne Kopciuszku?!" Wziął tacę z moich rąk i odwrócił się, by usiąść na pobliskiej krawędzi i zjeść.
"Ok..." szepnęłam, splatając palce, by uspokoić bijące serce, całkowicie poddając się jego żądaniom.
"Możesz już iść." Spojrzał na mnie, jakby było oczywiste, że powinnam to wiedzieć, więc skinęłam głową i obróciłam się na pięcie...
Ale przy pierwszym kroku potknęłam się i upadłam do przodu z głośnym krzykiem, a para wybuchła śmiechem za mną, gdy uderzyłam o kafelkową podłogę - moje kolana przyjęły ciężar upadku.
"Jesteś chory, że to zrobiłeś!" Vincent zganił swojego przyjaciela, który bezwstydnie mnie podstawił, gdy ja próbowałam wstać z podłogi, a łzy napływały mi do oczu.
"Zrozum żart, Kopciuszku!" Blondyn odparł, a ja zacisnęłam zęby, by nie płakać przed nimi.
Z tym, pośpieszyłam się, zostawiając ich śmiech za sobą, gdy wracałam do stołówki, by mieć wystarczająco dużo czasu na zjedzenie czegokolwiek dzisiaj...
Cały ten pierwszy dzień zdawał się iść w kierunku, którego tak bardzo się obawiałam.
Szybko otarłam łzę z policzka, zamykając oczy, by odzyskać spokój, powoli wdychając powietrze.
Dam radę... Poradziłam sobie z gorszymi rzeczami... Będzie dobrze...
Uspokajałam się w myślach, prostując się i wracając do stołówki - podchodząc do tej samej pani, co wcześniej.
"O, jesteś - masz jeszcze dziesięć minut na zjedzenie." Sprawdziła zegar, a ja westchnęłam z ulgą i podziękowałam jej, ciesząc się na ten prosty lunch bardziej niż prawdopodobnie ktokolwiek inny w tym miejscu.
To było dziwne zaczynać od nowa trzy razy w ciągu roku i miałam nadzieję, że w końcu uda mi się gdzieś osiedlić.
Nigdy nie czułam się bezpieczna, bez względu na to, jak daleko udało mi się oddalić od domu, bo zawsze mnie szukali, by mnie z powrotem zabrać.
Wzięłam gryza bułki, ciesząc się każdym mdłym smakiem, który z nią się wiązał, przeglądając otaczające stoły, by znaleźć jakiegoś samotnika - najlepiej dziewczynę - z którą mogłabym się zaprzyjaźnić.
Nie wydawało się, żeby ktoś taki był, chyba że poszli gdzieś indziej na lunch?
Wyglądało na to, że nie znajdę przyjaciela w najbliższym czasie... ale może to i lepiej, bo nie wiem, jak długo tym razem tu wytrwam...