Read with BonusRead with Bonus

Sen jest życzeniem

Hezzlie

Lekkie chmurki przesuwają się po pełni księżyca, srebrny glob ożywia las wokół mnie. Podnoszę twarz do nieba i zamykam oczy, czując, jak przez moje ciało przepływa fala mocy. Każdy włos staje na końcu, a mięśnie napinają się.

Biorę głęboki oddech i walczę, aby kontrolować elektryczność, która przywiera do mnie, sprawiając, że moje ubrania szeleszczą przy każdym podmuchu wiatru.

Pod moimi bosymi stopami, aksamitna trawa rozpościera się jak koc, jak dywan zachęcający mnie do ruszenia naprzód, aby znaleźć ukojenie w przestrzeni drzew, które wznoszą swoje poskręcane gałęzie ku niebu. One również sięgają do nieba, do świecącej kuli, która ożywia wszystko, czego dotknie jej światło.

Ruszam naprzód, czując, jak wiatr przemyka przez moje włosy, unosząc czarne pasma z ramion, gdy sunę między drzewami. Głęboko w zakamarkach tego lasu kryje się tajemnica, której jeszcze nie odkryłam. Ale mam przeczucie, że tej nocy to się zmieni. Jeśli uda mi się dowiedzieć, co księżyc próbuje mi ujawnić, w końcu uwolnię się od ciężarów przeszłości.

Przyspieszam, a ta kula energii, którą czułam głęboko w sobie, wyzwala się, wysyłając iskry elektryczności przez moje kończyny. Teraz nie mogę tego kontrolować, a wraz z tym wybuchem mocy, czuję, jak moje kości zaczynają pękać, przemieszczać się, a moja blada skóra zostaje zastąpiona futrem ciemnym jak noc, zupełnie jak moje hebanowe włosy. Z czterema łapami na ziemi mogę poruszać się jeszcze szybciej. Omijając drzewa, przeskakując nad powalonymi gałęziami i przemykając nad kamieniami, pędzę w stronę serca lasu i tajemnicy, która mnie wzywa.

Ale zmieniający się krajobraz wokół mnie mówi mi, że coś jest nie tak. Drzewa stają się ciemniejsze, ich korzenie zaczynają wystawać z ziemi, ich gałęzie bardziej poskręcane. Głęboki oddech ujawnia, że świeży zapach kwiatów i rześkiego jesiennego powietrza został zastąpiony przez gryzący zapach rozkładu. Jakby śmierć czaiła się w każdym cieniu, pod każdą krzywą gałęzią.

„To wszystko jest nie tak,” szepczę, obracając się, próbując uciec tą samą drogą, którą przyszłam, ale ta ścieżka wygląda równie złowrogo. Obracam się ponownie. Wokół mnie las stał się groźnym, śmiertelnym miejscem, a kiedy podnoszę oczy ku niebu – księżyca nie ma.

Dysząc, próbuję wciągnąć głęboki oddech, ale moje płuca są ściśnięte. Przypominam sobie, że coś jest nie tak – że muszę pamiętać, co to jest. Moje ciało zaczyna się ponownie zmieniać, ale zamiast przybrać ludzką formę, jestem jakimś pokręconym karykaturą – pół wilk, pół człowiek – pokryty brzydkimi kępami futra z poskręcanymi kośćmi i deformacjami.

„Nie, to wszystko nie jest w porządku!” Podnoszę jedną z rąk, aby na nią spojrzeć. Plama czarnego futra odpada, odsłaniając długie, poszarpane cięcie, które wije się aż do łokcia. Krew kapie na leśną ściółkę, a ból chwyta mnie jeszcze mocniej, nie pozwalając mi się ruszyć.

Zamykam oczy i zmuszam się do przypomnienia sobie. Co się dzieje? Dlaczego tu jestem? Co się dzieje?

Cichy dźwięk bipania staje się głośniejszy, gdy las znika. Nie otwieram oczu ponownie, ale czuję, że moja ręka nie jest już przed moją twarzą. Próbuję ją podnieść, ale nie mogę. Walcząc, próbuję zrobić krok, ale moje stopy są jakby zabetonowane.

Głosy przelatują obok. Na początku nie mogę ich zrozumieć, ale potem zaczynam je rozpoznawać. „Dwa miligramy lorazepamu więcej,” słyszę łagodny męski głos. „Wygląda na to, że zaczyna się budzić.”

„Dobrze, że ją skrępowałeś, bo inaczej znowu by wybiła okno.” Ten głos, kobiecy, jest bardziej szorstki, zły, jak sądzę.

Zły na mnie.

„Jest skrępowana, żeby nie zrobiła sobie krzywdy,” mówi mężczyzna. Nie otwieram oczu, ale świat powoli do mnie wraca. Rozpoznaję jego głos na tyle dobrze, że za moimi powiekami zaczyna się kształtować twarz.

„Już to zrobiła,” mówi kobieta. „Dwa kolejne zastrzyki, zaraz będą.”

Słyszę, jak wzdycha z obrzydzeniem. „Proszę, nie nazywaj tego tak. I proszę, użyj portu, pielęgniarko Roberts.”

„Tak, doktorze Bolton.” Słyszę złość w głosie pielęgniarki Roberts, gdy jest upominana. Prawie się śmieję, ale jestem zbyt otumaniona, by to zrobić, a za chwilę będę jeszcze bardziej. Część mnie jest przerażona, boję się, że znowu znajdę się w tym złowrogim lesie, ale wiem, że każdej nocy mam tylko jeden dziwny sen, a ten już minął. Mogę teraz zasnąć. Mogę odpocząć.

Skrzypiące buty pielęgniarki Roberts odbijają się echem na linoleum, gdy wychodzi z pokoju. Słyszę delikatny szelest ołówka na papierze, gdy doktor Bolton kończy pisać w mojej karcie. Mimo zmęczenia udaje mi się lekko otworzyć oczy. Widzę jego postać u stóp łóżka, a spokój ogarnia mnie.

Jestem w Szpitalu Psychiatrycznym Obrzeżnym od dwóch miesięcy, jednego tygodnia i pięciu dni. Jutro minie dwa miesiące, jeden tydzień i sześć dni. Nienawidzę wszystkiego w tym piekle. Bardziej niż czegokolwiek na świecie chcę wrócić do domu. Doktor Turner, człowiek, który zarządza tym miejscem, to diabeł, ale trzy dni temu doktor Bolton przejął moją opiekę i po raz pierwszy od momentu, gdy przywieźli mnie tu krzyczącą na tyłach karetki, czuję, że może wszystko będzie w porządku.

„Wracaj spać, Hezzlie,” mówi, jakby wyczuwał, że próbuję na niego spojrzeć przez rzęsy. „Sny na dzisiaj się skończyły. Możesz teraz odpocząć.” Ściska moją nogę, a ja robię, co mi kazano, mając nadzieję, że następnym razem, gdy zasnę, zamiast śnić, że jestem wilkiem, będę śnić o mojej matce.

Pragnę zobaczyć twarz mojej matki bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Na razie jedyne miejsce, gdzie mogę zobaczyć jej życzliwe, brązowe oczy, to moje sny. Więc pozwalam sobie odpłynąć i sięgnąć po nią.


James

Oddech Hezzlie wyrównuje się, i wiem, że znowu zasnęła. Kończę zapisywać szczegóły jej ruchów i kilka słów, które mamrotała, w jej karcie. Zaznaczam też, że podano jej kolejny środek uspokajający. Zadowolony, że będzie dobrze przez resztę nocy, udaję się do swojego biura.

Korytarze są ciche, gdy mijam pokoje pacjentów, których nigdy nie spotkałem i nigdy nie spotkam. Zostałem wezwany, aby ocenić Hezzlie Stone, i to jest moja jedyna odpowiedzialność, dopóki jestem w Obrzeżnym – co nie potrwa długo.

To dobrze, bo personel doktora Turnera jest okropny. Chciałbym móc zadzwonić do władz i zamknąć to straszne miejsce, ale niestety każdy szpital, który odwiedziłem w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, jest dokładnie taki sam. Nikt nie dba o pacjentów. Są tu tylko po to, by zebrać wypłatę i podać kilka tabletek.

Siadam przy biurku i otwieram plik Hezzlie na laptopie. Uśmiechająca się siedemnastolatka patrzy na mnie z ekranu. Zdjęcie zrobiono w maju, tuż przed jej ukończeniem szkoły średniej. To mniej więcej wtedy zaczęły się sny, przynajmniej tak wynika z jej dokumentacji.

Przeglądam notatki doktora Turnera i innych. Jej matka wezwała karetkę, gdy znalazła ją w lesie za ich domem, z ranami od rozbitego okna na rękach i nogach do tego stopnia, że biedna kobieta bała się, że wykrwawi się na śmierć. Pani Stone była zaskoczona, gdy izba przyjęć przeniosła jej córkę do Obrzeżnego, mówiąc, że jest zagrożeniem dla siebie i innych.

Większość rodziców nie ma pojęcia, jak łatwo można stracić dziecko, w mgnieniu oka, na rzecz rządowej instytucji patrzącej z oddali. Te miejsca nie potrzebują całej historii. Nie chcą jej. Miejsca takie jak Obrzeżny przyjmą każdego, kto może zapłacić.

Choć w przypadku pani Stone słyszałem, że wydała na to wszystkie oszczędności, bo jej ubezpieczenie tego nie pokrywało, a Hezzlie nie może zostać wypisana, dopóki wciąż myśli, że jest wilkołakiem.

Wypuszczam głęboko powietrze i sięgam po telefon. Odbierają po pierwszym dzwonku, mimo późnej godziny. „To ona,” mówię mojemu Alfie.

Nie pyta, czy jestem pewien. „Przyprowadź ją.”

„Jutro,” mówię. „A co z jej matką?”

„Nie potrzebuję jej,” mówi lekceważąco.

Biorąc głęboki oddech, przygotowuję się do kłótni z człowiekiem, z którym tylko głupiec by się spierał. „Myślę, że tak będzie najlepiej.”

„Dobrze.” Linia rozłącza się, a ja odkładam słuchawkę.

„Jutro.”

Previous ChapterNext Chapter