
1
"Jen, nie wracasz do Stanów, więc przestań pakować te cholerne ubrania," warknęła Sally. Zatrzymała Jen i wyrwała jej spodnie, które ta niosła do otwartej walizki leżącej niedbale na dużym łóżku z baldachimem. Jen uparcie ją ignorowała i odwróciła się w stronę szafy, żeby wziąć więcej swoich rzeczy.
"Możesz po prostu ze mną porozmawiać? Proszę?" głos Sally zaczął przybierać wysoki, piskliwy ton.
"O, na miłość boską. Dla dobra zdrowych uszu wszędzie, przestań jęczeć," warknęła Jen, a ubrania w jej rękach coraz bardziej się gniotły. "Sally, nie ma o czym rozmawiać, okej? Jest, jak jest."
Sally rzuciła ręce w powietrze i głośno westchnęła. "Nie, nie jest, jak jest, cokolwiek to ma znaczyć. To jest o wiele bardziej skomplikowane niż 'jest, jak jest'." Sally zaczynała się desperować, i chociaż kiedy Jen zaczęła ten mały numer, Sally myślała, że wyrzucenie jej walizki przez okno może być drastyczne – teraz już nie była tego taka pewna.
Kiedy Jen nadal wrzucała ubrania do walizki, Sally zdecydowała, że desperackie czasy wymagają desperackich środków. Podeszła do okna i otworzyła je. Bez większej gracji udało jej się wypchnąć moskitierę, która spadła po boku trzypiętrowej rezydencji. Jen nadal była w szafie, kiedy Sally podniosła jej walizkę i zaczęła ją nieść w stronę otwartego okna.
"Odłóż walizkę, odsuń się od niej powoli, a nikt nie zostanie ranny," warknęła Jen, wychodząc z szafy.
"Przykro mi, Jen, ale nie mogę pozwolić ci wyjechać. Więc zaryzykuję twoją wściekłość i zrobię wszystko, co trzeba, żeby utrzymać twoją marudną, zrzędliwą, wiecznie wkurzoną dupę w Rumunii."
Jen zrobiła krok w stronę Sally i walizki, która teraz niebezpiecznie balansowała na krawędzi otwartego okna.
"Odwal się, Jennifer Adams." Sally przechyliła walizkę, jakby miała ją puścić. Jen nadal robiła powolne, wyważone kroki w stronę Sally, myśląc, że jej zazwyczaj łagodna przyjaciółka nie odważy się puścić walizki… Myliła się, bardzo się myliła. Sally nie tylko puściła walizkę, ale dała jej solidnego kopa, gdy Jen rzuciła się, żeby ją złapać. Sally odskoczyła, zakrywając usta rękami. Była niemal tak samo zaskoczona jak Jen.
"Co… jak… dlaczego," bełkotała Jen, patrząc na Sally z niedowierzaniem. "Ty suko," w końcu udało jej się wykrztusić.
"To dla twojego dobra, Jen. Naprawdę," powiedziała Sally, cofając się przed wściekłą Jen.
Jen wychyliła się przez otwarte okno i zobaczyła los swojej teraz rozrzuconej walizki i ubrań. Spojrzała z powrotem na Sally, nadal w szoku, że jej przyjaciółka zrobiła coś takiego. Kręcąc głową, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi sypialni.
"Gdzie idziesz?" zapytała Sally.
"Na zewnątrz," warknęła Jen, otwierając drzwi.
"Przynajmniej weź płaszcz. Jest zimno!" krzyknęła Sally za odchodzącą Jen.
Sally stała i patrzyła. Nie wiedziała, czy zrobiła dobrze, ale wiedziała, że Jen nie powinna wyjeżdżać. Sally nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia, ale coś w niej mówiło, że coś złego stanie się Jen, jeśli teraz opuści Rumunię. Nie próbowała analizować tego uczucia; po prostu zaakceptowała je takim, jakie było… na razie.
Jen zbiegła po długich schodach, biorąc po dwa stopnie naraz, cały czas mając nadzieję, że nikogo nie minie, żeby nie musiała rozmawiać. Na parterze skręciła w prawo i ruszyła długim korytarzem. Minęła bibliotekę, pokój dzienny i pokój rozrywkowy, zanim w końcu dotarła do celu. Bez pukania otworzyła drzwi i weszła do środka.
"Jen, co mogę dla ciebie zrobić?" zapytał Vasile, podnosząc wzrok znad biurka.
Zanim odpowiedziała, zamknęła za sobą drzwi. Potem, biorąc głęboki oddech, odwróciła się do Vasile.
"Nie mogę tu zostać."
Vasile nie wyglądał na zaskoczonego jej wyznaniem i nie odpowiedział. Zamiast tego czekał na jej dalsze słowa.
Wzięła kolejny głęboki oddech i powoli go wypuściła. "Słuchaj, wiem, że wiesz, co powiedział mi dr Steele o wynikach mojej krwi. Niezależnie od tego, nie mogę zmienić swoich uczuć wobec pewnego wilka. Nie mogę zmienić faktu, że, wilcza krew czy nie, nie jestem jego partnerką, a ten wilk nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Skąd to wiem, zapytasz?" Jen kontynuowała, zanim Vasile zdążył cokolwiek powiedzieć. "Bo po prostu odszedł. Ani słowa 'do zobaczenia później, Jen', 'dbaj o siebie, Jen', 'żegnaj, Jen', 'miłego życia beze mnie, Jen',"
Jen zakryła usta dłonią, zawstydzona, że wyjawiła to wszystko Vasilemu. Wiedziała, że jedynym powodem, dla którego rozmawiała z ojcem Fane'a, była desperacka chęć ucieczki z tego miejsca. Chciała uciec od jedynego mężczyzny – jak zdała sobie sprawę w ciągu ostatnich kilku miesięcy – którego kochała. Po tym, jak dr Steele wyjawił jej, że ma minimalną, bardzo minimalną ilość krwi wilkołaka, pomyślała, że może istnieje szansa dla niej i tego futrzaka. Nadzieja ta szybko zgasła, gdy wspomniany futrzak nagle zniknął. Tydzień po ceremonii Jacque i Fane'a, Decebel wsiadł do swojego Hummera i bez oglądania się za siebie odjechał z posiadłości watahy. A 62 dni, 4 godziny i 22 minuty później nadal nie wrócił. Ale kto by to liczył?
"Czy nie skończyłaś właśnie osiemnastu lat, Jen?" zapytał ją Vasile.
Jen wyglądała na trochę zdezorientowaną jego odpowiedzią. "Umm, tak. Wydaje mi się, że ten głośny hałas, który słyszałeś kilka tygodni temu, to był pomysł Sally i Jacque na urodzinową imprezę. Co to ma wspólnego z moim wyjazdem?"
"Jeśli masz osiemnaście lat, Jen, jesteś dorosła. Nie mogę zmusić cię do pozostania tutaj. Jeśli chcesz wyjechać, jeśli naprawdę uważasz, że to dla ciebie najlepsze, to możesz jechać. Pozwolę ci skorzystać z samolotu watahy, aby wrócić do USA, jeśli naprawdę tego chcesz," wyjaśnił Vasile.
Jen przekrzywiła głowę, mrużąc oczy na Alfę, siedzącego spokojnie przed nią. "Tak po prostu? Bez próby przekonania mnie do zostania, bez mówienia, żeby się nie poddawać, czy innych bzdur?"
"Bez 'innych bzdur'," zgodził się.
"No cóż, w porządku. Zróbmy to," stwierdziła.
"Teraz?"
"Tak, teraz. Jakiś problem?"
Vasile podniósł telefon, nie odrywając oczu od niej. "Sorin, czy mógłbyś przyjść do mojego biura?"
Jen usiadła na jednym z krzeseł przed biurkiem Vasile. Oparła ręce na podłokietnikach, nie mogąc powstrzymać nóg przed drganiem w oczekiwaniu na przybycie Sorina. Vasile nie odzywał się, a to było Jen na rękę. Nie chciała słuchać kolejnych powodów, dla których powinna zostać. Usłyszała, jak drzwi się otwierają i zamykają, a potem Sorin stanął obok niej.
"Co mogę dla ciebie zrobić, Alfa?" zapytał Vasile.
"Jen zdecydowała, że chce wrócić do USA," zaczął Vasile, a Sorin ani drgnął w kierunku Jen. "Czy mógłbyś przygotować samolot? Zabierz jej rzeczy, zawieź ją na lotnisko i upewnij się, że bezpiecznie wsiądzie na pokład."
"Oczywiście." Sorin odpowiedział, jakby Vasile nie powiedział mu właśnie, że Jen wyjeżdża zaledwie dwa miesiące po przyjeździe.
Gdy Jen wstała, zatrzymała Sorina, kładąc rękę na jego ramieniu. "Proszę, nie trzeba zabierać moich rzeczy." Sorin zaczął protestować, ale Jen przerwała mu. "Naprawdę, jestem gotowa do wyjazdu. Teraz." Spojrzała na Vasile, szukając potwierdzenia, że to w porządku. Po chwili patrzenia jej w oczy, Vasile zwrócił się do Sorina i skinął głową.
Gdy zaczęli wychodzić z biura, Jen odwróciła się do Vasile. "Nie powiesz nikomu, prawda? Mam na myśli, czy pozwolisz mi zadzwonić do nich, gdy wrócę do Stanów?"
Vasile uśmiechnął się łagodnie. "Nie powiem ani słowa."
Wypuściła wstrzymywane powietrze. "Dziękuję."
Jen siedziała na miejscu pasażera w kolejnym Hummerze, owinięta w parkę, którą zabrał Sorin. "Co wy wilki macie z tymi Hummerami?" mruknęła z niezadowoleniem.
"Dobrze radzą sobie w tym klimacie," odpowiedział Sorin, nie odrywając oczu od drogi.
Jen spojrzała na niego przelotnie, a potem skierowała wzrok na okno pasażera. Jej myśli błądziły ku pewnemu wysokiemu, ciemnowłosemu, przystojnemu wilkołakowi, którego tak desperacko chciała zobaczyć, a jednocześnie pragnęła dźgnąć nożem do masła... zabawne, jak ta pokusa dotyczyła tylko jego.
Vasile czekał, aż usłyszy, jak Sorin odjeżdża z podjazdu, zanim ponownie podniósł telefon. "Muszę z tobą porozmawiać." Słuchał głosu po drugiej stronie. "Nie, niekoniecznie w tej chwili, wystarczy w ciągu godziny." Kończąc rozmowę, natychmiast wybrał kolejny numer i czekał na odpowiedź, po czym powiedział tylko: "Zatrzymaj."
Vasile odchylił się na krześle, składając ręce na kolanach. Pokręcił głową, śmiejąc się. Alina będzie go strofować za mieszanie się, jak to nazywała, ale on był Alfą. To jego zadanie – mieszać się, i był w tym dobry.