Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 4

Rozdział 4

Colette siedziała na brzegu łóżka, serce waliło jej jak młot, gdy wybierała numer do biura Matta. Czuła ukłucie winy i wstrętu do samej siebie za to, co miała zamiar zrobić, ale musiała wiedzieć. Telefon zadzwonił dwa razy, zanim odezwał się znajomy, łagodny głos.

"Biuro Matta Angelisa, mówi Tanya."

"Tanya, to ja, pani Angelis," powiedziała Colette, starając się utrzymać lekki ton mimo ucisku w piersi. Pamiętała Tanyę, recepcjonistkę, która zawsze nosiła kwieciste sukienki i boho biżuterię, miłą dziewczynę o cichym temperamencie.

"O! Dzień dobry, pani Angelis," powitała ją Tanya z nutą zaskoczenia, jej głos był lekko zdyszany. "Jak mogę pomóc?"

"Słuchaj, Tanya, Matt był dziś rano w takim pośpiechu, że zupełnie zapomniał mi powiedzieć, gdzie odbędzie się dzisiejsza gala. Głupia ja, też tego nie złapałam," powiedziała Colette, zmuszając się do śmiechu, który brzmiał pusto nawet dla jej własnych uszu. Nienawidziła sięgać po tę wymówkę, czuła, jak narasta w niej obrzydzenie.

"O! Gala odbędzie się w Chandeliers, jak zawsze," odpowiedziała Tanya miękko.

"Oczywiście, jak zawsze," powtórzyła Colette, starając się utrzymać swobodny ton.

"Pan Angelis i pani Iris wyjechali na galę kilka minut temu," kontynuowała Tanya, nieświadoma, jak jej słowa wpłynęły na Colette. "Słyszałam, że ma być jeszcze większa niż w zeszłym roku."

Kolejny nóż wbił się w serce Colette. Ścisnęła mocniej telefon, walcząc o zachowanie spokoju. Kiedy się nauczy? Kiedy przestanie?

"Dzięki, Tanya," powiedziała Colette, przygryzając wargę, by utrzymać równy głos.

"Nie ma sprawy, pani Angelis. Miłej zabawy na gali."

Colette prawie wybuchła śmiechem, zanim odłożyła telefon. "Miłej zabawy!" Ha! Jej czas na zabawę już dawno minął.

Zdeterminowana, by nie dać się pochłonąć emocjom, Colette podeszła do swojej garderoby. Musiała znaleźć idealną sukienkę na dzisiejszy wieczór, coś, co zrobi wrażenie. Zaczęła wyciągać sukienki, jedną po drugiej, odrzucając je, ponieważ żadna nie wydawała się odpowiednia.

Jeszcze kilka miesięcy temu Colette wierzyła, że gdyby mieli dziecko, wszystko by się poprawiło. Matt spędzałby więcej czasu z nią i dzieckiem, a oni mogliby rozwiązać wszystkie swoje problemy. Desperacko pragnęła dziecka, by wylać całą miłość, którą trzymała w sobie przez te wszystkie lata. Ale Matt odmawiał, zawsze z tym samym pretekstem: "Poczekajmy jeszcze rok lub dwa, zanim zaczniemy starać się o dziecko. Wtedy nie będziemy mieli czasu dla siebie."

Teraz zdała sobie sprawę, że prawdziwym powodem, dla którego nie chciał dziecka, było to, że bał się, że straci swoje idealne, seksowne ciało, które tak bardzo pożądał w swoim łóżku. Był w desperackim pożądaniu jej ciała i nie chciał, żeby to się zmieniło. To była jedyna wyjaśnienie, jakie mogła znaleźć.

Odrzucając większość swoich zwykłych sukienek, które nosiła na takie imprezy, w końcu sięgnęła po słynną czerwoną sukienkę. Była z wczesnych dni ich małżeństwa, kiedy byli jeszcze w fazie miesiąca miodowego, zatraceni w sobie nawzajem. Colette zobaczyła sukienkę w oknie butiku i od razu wiedziała, że krew jej nowego męża zagotuje się, gdy ją w niej zobaczy, tylko po to, by jak najszybciej ją z niej zdjąć. Była krótka, z głębokim dekoltem w kształcie serca, który podkreślał krągłość jej piersi, oraz długim rozcięciem od połowy uda, które nie pozostawiało wiele wyobraźni.

Wciąż pamiętała, co się wydarzyło, kiedy założyła tę sukienkę na kolację. Matt spojrzał na nią tylko raz i natychmiast wciągnął ją z powrotem do ich hotelowego pokoju, gdzie powoli zdejmował z niej sukienkę, a w jego oczach płonął ogień, który mówił jej dokładnie, jak bardzo jej pragnął. Ten ogień wzniecił również pasję w jej piersi.

„Moja!” powiedział ochryple, gdy w końcu zdjął sukienkę z jej ponętnego ciała, jego ręce wędrowały po całym jej ciele, jego dłonie obejmowały jej piersi, gdy całował jej sterczące sutki. „Jesteś moja!” ryknął, gdy upadł na kolana, by dotknąć rozgrzanej skóry między jej nogami. Drżała mimowolnie, gdy tam ją dotknął, całował, aż zamieniła się w drżącą, bełkoczącą masę, zanim w końcu zabrał ją do łóżka i kochał się z nią.

„Moja!” powiedział, gdy leżeli w swoich ramionach po kulminacji ich miłości, odgarniając jej niesforne włosy za uszy i patrząc jej z miłością w oczy. „Nikt! Nikt oprócz mnie nie może cię zobaczyć w tej skandalicznej sukience, rozumiesz?” Cała zaczerwieniona i bez tchu, Colette myślała, że jego zaborczość wynika z miłości. Dopiero później zrozumiała, że jego zaborczość była po prostu tym—pragnieniem posiadania i sprawowania absolutnej władzy. Bo była jego—nie żoną ani partnerką, ale rzeczą, jego własnością pod jego absolutną kontrolą.

Matt nie lubił obnosić się ze swoimi rzeczami, które były tylko jego do cieszenia się, chyba że w jakiś sposób pomagało mu to w interesach. Ale tej nocy wszystko miało się zmienić. Zawsze widział w niej zabawkę seksualną, traktował ją w ten sposób, nigdy nie dał jej prawa być jego partnerką, jego mistrzynią—więc tej nocy będzie właśnie tym! Zabawka seksualna, seksowna figura na pokaz i nic więcej. Zawsze tak ją widział, więc tej nocy pokaże to światu.

Jej ręce drżały, gdy zakładała sukienkę i siadała do makijażu. Dwa razy nieudolnie nałożyła eyeliner, zanim udało się to zrobić dobrze, drżąc z gniewu, zdrady, ale przede wszystkim—strachu. Bo nie wiedziała, kogo zamierza ukarać tym wszystkim. Czy Matt w ogóle się tym przejmie? Colette przełknęła łzy, które nagle napłynęły jej do gardła, i spojrzała w lustro, patrząc prosto w swoje przestraszone oczy. Tyle planowania, tyle przygotowań, by zrobić co? Colette znała odpowiedź na to pytanie—tej nocy zamierzała ukarać samą siebie, upokorzyć się po raz ostatni za to, że kiedykolwiek zakochała się w tym mężczyźnie.

Wzięła taksówkę do hotelu Chandeliers zamiast wezwać swojego osobistego kierowcę. Noc była chłodna i spokojna, z pięknym pełnym księżycem na niebie, ale ona nic nie czuła, nic nie widziała, aż taksówka zatrzymała się tuż przed wielkim hotelem, który wznosił się jak pałac na tle nocnego nieba. Wysiadła z taksówki i spojrzała przed siebie. To był początek końca.

Previous ChapterNext Chapter