




Rozdział 1
Rozdział 1
Colette leżała w łóżku, dokładnie tak, jak zostawił ją Matheo dwanaście godzin temu. Nie ruszała się, nie jadła i ledwo mrugała. Jakby straciła wolę do czegokolwiek poza oddychaniem. Ciężar nadchodzącej decyzji przygniatał jej klatkę piersiową, utrudniając zaczerpnięcie pełnego oddechu. Kochała Matheo z całego serca i nie chciała go opuszczać, ale tej nocy, jeśli nie da jej choćby iskierki nadziei, że ich małżeństwo może przetrwać, będzie musiała podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu.
Leżała tam, nieruchoma, zastanawiając się, jak wyglądałoby jej życie bez Matheo. Strach ściskał jej żołądek, skręcając go w bolesne węzły. Dokąd miałaby pójść? Co miałaby robić? Był jej jedyną rodziną; nie miała nikogo innego. Jej wujek i ciotka byli zbyt szczęśliwi, że w końcu się jej pozbyli, gdy wyszła za Matheo zaraz po studiach. Teraz na pewno by jej nie przyjęli. Czuła się głupia, że kiedykolwiek myślała, że mogliby.
Była 21:00. Jej suche oczy przesunęły się na zegar na ścianie, obserwując, jak wskazówka minutowa porusza się coraz szybciej. Tego ranka błagała Matheo, żeby wrócił wcześniej do domu, żeby mogli gdzieś razem wyjść, sami. Skinął głową i zbył ją tym samym monotonnym tonem, którego używał do wszystkich jej próśb, jak mechaniczne piknięcie maszyny. Przy śniadaniu zapytała go ponownie: „Gdzie myślisz, że powinniśmy pójść na kolację?”
„Gdziekolwiek chcesz, kochanie,” odpowiedział, nawet na nią nie patrząc. Nie pocałowała go na pożegnanie, czego zaprzestała miesiąc temu. Nie zauważył. Czasami miała wrażenie, że nawet nie zdaje sobie sprawy z jej obecności, chyba że chciał seksu w nocy lub pokazać ją na eleganckich przyjęciach jako ozdobę. Na tych wydarzeniach czarował inwestorów i rozmawiał o interesach, zawsze stojąc obok tej przeklętej blond sekretarki.
A ona była taka głupia, taka naiwna. W wieku 19 lat, nigdy nie zaznawszy żadnej miłości, była jej desperacko spragniona. Jej wujek i ciotka zapewniali jej wszystko, czego potrzebowała materialnie, ale nigdy miłości ani czułości. Była dekoracyjnym wazonem w ich wielkim życiu, zawsze na peryferiach. Kiedy Matheo pojawił się w jej życiu, myślała, że znalazła mężczyznę, który kocha ją bezwarunkowo. Byli zaręczeni przez najkrótsze dwa miesiące, podczas których obsypywał ją uwagą, kwiatami, prezentami i wspaniałymi randkami. Wierzyła, że ją kocha. Głupia Colette!
Nie znała wtedy prawdziwego Matheo. Widziała tylko to, co chciał, żeby widziała: opiekuńczego, kochającego, adorującego narzeczonego i zmysłowego męża, który nie mógł się od niej oderwać podczas ich miesiąca miodowego. Ale miesiąc miodowy się skończył, a rzeczywistość wkroczyła. Matheo był pracoholikiem, który zdawał się troszczyć tylko o swoją pracę. Nie, to nie była cała prawda—była jeszcze jedna osoba, o którą się troszczył: jego zimna, blond sekretarka, Iris.
W pierwszych, błogich dniach ich związku, Colette nie wiedziała o Iris. Nie używała słowa "zaborcza" lekko. Iris trzymała się Matheo z taką zaciekłością, że Colette czuła się jak intruz. Czasami wydawało się, że to Iris była prawdziwą żoną, uczestnicząc w spotkaniach biznesowych, ważnych kolacjach i galach z Matheo, podczas gdy Colette zostawała w domu. Colette czuła się jak ta druga, jej jedynym celem było zaspokajanie Matheo w łóżku. Nigdy nie dzielił z nią swojego życia poza domem, nigdy nie mówił o swoim dniu, kogo spotkał, co robił. Wydawało się, że interesuje go tylko praca i jego sekretarka.
Kłócili się niezliczoną ilość razy o Iris. Colette błagała go, by zachował dystans, ale on zawsze bronił Iris. "To moja osobista asystentka od dziesięciu lat, długo przed tobą!" krzyczał podczas ich ostatniej kłótni. "I będzie tu długo po twoim odejściu," tego nie powiedział, ale sens był jasny. Łzy napłynęły Colette do oczu, a widząc ją w takim stanie, Matheo mruknął coś złośliwego pod nosem i wpadł do łazienki, trzaskając drzwiami.
Nawet gdyby Iris trzymała się profesjonalnych granic, Colette mogłaby się z tym pogodzić. Ale Iris była wszędzie — w weekendy, późnymi nocami — zawsze tam z Matheo. Colette miała tego dość, miała dość bycia odpychaną, jakby jej uczucia nie miały znaczenia. Wszystko osiągnęło punkt kulminacyjny zeszłej nocy o trzeciej nad ranem, kiedy zadzwonił telefon Matheo. To była Iris. Colette poczuła mdłości, patrząc, jak jej mąż odbiera telefon i zaczyna pakować swoje rzeczy, wciąż rozmawiając z Iris.
"Mat, dokąd idziesz?" zapytała, choć wiedziała, że to nie ma znaczenia. Gdziekolwiek by nie szedł, Iris tam będzie, a ona zostanie, wyobrażając sobie koniec swojego małżeństwa w ich zimnym, pustym łóżku.
"Brisbane," mruknął Matheo, nawet na nią nie patrząc, gdy kontynuował pakowanie ubrań. Jego nagi tors poruszał się rytmicznie z każdym oddechem, jego rzadkie mruczenie ledwo słyszalne. Telefon wciąż był przyciśnięty do jego ucha.
"Kiedy wrócisz?" zapytała Colette, jej głos pełen desperacji.
Matheo nie odpowiedział, pochłonięty rozmową z Iris. Wszedł do łazienki, żeby zabrać szczoteczkę do zębów i kosmetyczkę.
"Matt?" zawołała, jej frustracja narastała.
"Co?" odpowiedział stłumionym głosem, pakując zestaw do golenia.
"Kiedy wrócisz?" powtórzyła, jeszcze bardziej zdesperowana.
"Możesz się zamknąć na chwilę?" warknął. "Nie, nie mówiłem do ciebie. Proszę, kontynuuj, Iris," uspokajał, jego ton łagodny dla kobiety po drugiej stronie linii.
Colette stała kilka stóp dalej, wstrząśnięta do granic możliwości. Jej twarz zrobiła się blada jak ściana, gdy zdała sobie sprawę, co się właśnie stało. Jej cierpliwość pękła. Wmaszerowała do łazienki, wyrwała telefon z jego ręki i rzuciła nim o podłogę. Ekran roztrzaskał się na niezliczone kawałki.
"Colette!" ryknął Matheo, jego twarz poczerwieniała z wściekłości, gdy na nią spojrzał.
Przynajmniej teraz na nią patrzył.