




Rozdział 1: Nowe początki
Diament to kawałek węgla, który dobrze zniósł presję. – Henry Kissinger*
Helen wiedziała, że to koniec. Na długo przed tym, jak jej mąż to powiedział. Wiedziała o innych kobietach. I o jego innych dzieciach.
Nie była głupia. Kiedy dzieci były młodsze, udawała, że wszystko jest w porządku. Gdy dorosły, wiedziały, że tak nie jest. Najmłodszy, JD, był teraz w ostatniej klasie liceum i nie dało się tego ukryć.
Bob wyprowadził się siedem miesięcy temu. Regularnie dzwonił do dzieci, ale Helen nie wiedziała, czy rozmawiali. To nie była tylko jego wina. Ona też nie była niewinna, pozwalając, by ich małżeństwo się rozpadło.
Nie miała kochanka ani drugiej rodziny. Ale była tak samo winna.
Kiedy pobrali się dwadzieścia cztery lata temu, nie była drobna, ale nie była też taka duża. Trójka dzieci, problemy z tarczycą i niska samoocena dodały jej sto kilogramów.
Albo więcej.
Budzik w pokoju obok zadzwonił, dając jej znać, że JD wstał. Była środa, co oznaczało, że miał cotygodniowy bieg z innymi rekrutami z marynarki. Słyszała, jak przechodzi przez swoją poranną rutynę, a potem jak zabrzęczały jego klucze, gdy wychodził.
Po odejściu Boba, Helen nie mogła już utrzymać kredytu hipotecznego i musiała sprzedać dom. Po spłaceniu kredytu, podzielili się tym, co zostało, zgodnie z wyrokiem rozwodowym i prawem stanowym. Bob wpłacił zaliczkę na nowy dom dla swojej nowej rodziny. Helen zapłaciła za swój używany samochód i razem z JD przenieśli się do dwupokojowego mieszkania.
Z tygodniowej wypłaty mogła opłacić rachunki, wyżywić siebie i wiecznie głodnego nastoletniego syna, a także zostawić sobie na jedną przyjemność.
Paznokcie.
Pani w salonie paznokci zawsze rezerwowała dla niej sobotnie spotkanie. W sobotę rano o 9:45, Helen siedziała w fotelu do masażu z nogami w małej wannie. Bian wybierała kolor i nie pozwalała Helen zobaczyć, dopóki wszystko nie było gotowe. Z malowaniem i wszystkim.
Te osiemdziesiąt dolarów można było wydać mądrzej. Ale cieszyła się czasem dla siebie. Trochę rozpieszczenia i mogła stawić czoła kolejnemu tygodniowi.
Zwijając się z łóżka, udała się do jedynej łazienki. To była duża zmiana. Ale radzili sobie dobrze.
Tęskniła za dużą wanną do moczenia. Wchodząc pod prysznic, wątpiła, czy byłaby w stanie wejść do tej wanny.
Jeśli miałaby być szczera, wejście nie byłoby problemem. Wyjście? To prawdopodobnie wymagałoby oleju. I dźwigu. Może strażaków.
Chichocząc na tę myśl, zastanawiała się, czy mogłaby sprowadzić tych przystojnych strażaków z TikToka.
Umyła włosy i nałożyła odżywkę, by zadziałała, podczas gdy myła ciało. Gdy uznała się za czystą, spłukała ciało i włosy. Potem wyszła i użyła ręcznika plażowego, by się osuszyć.
JD namówił ją na ich zakup, gdy dowiedział się, że kompleks ma basen. Ona NIE zamierzała iść na basen. Nie w kostiumie kąpielowym. Nie w okryciu. Nawet w namiocie cyrkowym. To się nie wydarzy.
Ale podobało jej się, że mogła owinąć się ręcznikiem. Rozczesując włosy, pozwoliła im swobodnie opaść na plecy, by wyschły. Patrząc w lustro, zobaczyła siebie i znów nie obwiniała Boba za to, że odszedł.
Miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i ważyła sto dwadzieścia kilogramów. Mysie brązowe włosy z pasmami siwizny. Jasnobrązowe oczy widziały wszystko. Policzki zbyt okrągłe. Zmarszczki od śmiechu i kurze łapki.
Obwisłe ramiona. Duży brzuch. Uda, które nie tylko się stykały, Helen często zastanawiała się, czy nie jest częściowo syreną. Tak, zdecydowanie można ją pomylić z syreną. Albo przynajmniej z manatą.
Skończyła makijaż i wysuszyła włosy suszarką, zanim zaczęła się ubierać. Był początek sierpnia, a już od rana było gorąco. Kolejny powód, dla którego Bob odszedł. Menopauza, chociaż lekarz nazywał to perimenopauzą. Nie widziała w tym różnicy.
Wybrała sukienkę w złotobrązowym kolorze z wielobarwnymi liśćmi jesieni. Proste złote kolczyki w kształcie kółek i bransoletka od dzieci były jedyną biżuterią, którą nosiła. Minęło ponad sześć miesięcy, odkąd zdjęła obrączkę, wciąż nie przyzwyczaiła się do braku pierścionka.
Zabierając kurtkę i lunch z lodówki, Helen wyszła na poranne światło i rozpoczęła trzydziestominutową podróż autobusem do biura, w którym pracowała od zakończenia małżeństwa.
Nowi właściciele budynku, w którym pracowała, mieli się dziś pojawić. Przynajmniej nie likwidowali jej stanowiska recepcjonistki.
Jeszcze.
Wiedziała, że jedna z prawniczek w jednej z firm chciała się jej pozbyć. Kobieta ciągle narzekała na grubą recepcjonistkę, którą można by zastąpić ochroniarzem. Albo kioskiem.
Jakby Helen nie wiedziała, że jest gruba, kobieta, która biegała maratony w weekendy, lubiła jej to uświadamiać.
Naprawdę chciała jej odpowiedzieć. Helen zawsze miała gotową ciętą ripostę, której nigdy nie wypowiedziała.
"Mam lustro, tak, widzę, jaka jestem gruba."
"Naprawdę? O mój Boże! Czy to dlatego muszę kupować rozmiar 2X?"
"Cieszę się, że mi powiedziałaś. Mam to ciało od czterdziestu trzech lat, nigdy nie wiedziałam, że jestem gruba."
"To dlatego mam więcej osobowości niż ty. Trzymam ją schowaną między fałdami tłuszczu."
Helen często zastanawiała się, jaka byłaby reakcja kobiety, gdyby coś powiedziała. Ale lubiła swoją pracę. Jeszcze bardziej lubiła korzyści z niej płynące. Wiecie, takie jak możliwość opłacenia czynszu. Więc jej komentarze pozostawały w jej głowie za uśmiechem. Modląc się i mając nadzieję, że łzy nie popłyną.
Po przybyciu do budynku Helen przygotowała trzy bary kawowe w dużym holu. Rolety były lekko uchylone, by wpuścić poranne światło. Potem usiadła przy swoim biurku i włączyła komputer.
Dwadzieścia minut po ósmej została wezwana do biura kierownika budynku. Uśmiechając się nerwowo, usiadła na wskazanym krześle.
"Helen, chcę, żebyś wiedziała, że większość ludzi tutaj jest tym zmartwiona. Właściciele likwidują twoje stanowisko. Ale jedno z biur na górze chciałoby z tobą porozmawiać."