Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 3: Schwytany

Rhys

Doonra było małą wioską położoną w dolinie środkowych Himalajów, tuż za Shiwalik. To było najdalej, jak mogłem dotrzeć moim prywatnym śmigłowcem, resztę drogi musieliśmy pokonać pieszo. Za wioską zaczynała się wąska, kamienista droga, która wspinała się kręto ku zaśnieżonym górom, rozciągającym się na wiele kilometrów i kończącym się w wyższych partiach Wielkich Himalajów. Gęsto zaśnieżone tereny gór, które prowadziły do naszego celu, zaczynały się około 10 kilometrów na północ od tej wioski. To tam zginęli szpiedzy. Minęło już osiemnaście godzin od masakry i sądząc po ciemnych śnieżnych chmurach nad głowami, padało w nocy. Wątpię, żebyśmy znaleźli jakikolwiek ślad po napastnikach czy ich ciałach.

Ja, Zyane i czterech innych wojowników siedzieliśmy w małej herbaciarni, udając turystów, podczas gdy próbowaliśmy wydobyć jak najwięcej informacji od niczego nieświadomych mieszkańców. Mieliśmy na sobie ciepłe ubrania, ale niewiele to pomagało. Potrzebowaliśmy wysoko izolujących termosów na górską wędrówkę, a nie mieliśmy ich w naszych bagażach. Zimy w Jever nigdy nie były tak surowe. Nasze wilki utrzymywały nas w cieple, ale byliśmy wilkami pustynnymi. Nasze futro chroniło przed upałem, a nie zimnem. Nie muszę dodawać, że byliśmy mocno... niekomfortowo w tym nowym środowisku. Może nie odczuwalibyśmy tak zimna, gdybyśmy zaczęli wędrówkę.

"Powinniśmy ruszać," powiedział Zyane, siedząc obok mnie na małej drewnianej ławce, z parującą herbatą w dłoni. "Słońce wschodzi; musimy pokonać kilka kilometrów, zanim zacznie się burza śnieżna."

"Masz rację. Powiedz im, żeby się przygotowali. Wyruszamy za dziesięć minut." Wskazałem na wojowników, którzy podziwiali kilka młodych kobiet w kolorowych meklach. Tutejsi ludzie nosili najwyżej cienki sweter i wyglądali na całkiem zadowolonych, podczas gdy my mieliśmy na sobie cztery warstwy wełnianych ubrań i wciąż drżeliśmy z zimna.

Zebraliśmy wszystkie nasze rzeczy i wstaliśmy. Gdy mieliśmy już wychodzić, zatrzymał nas delikatny kobiecy głos.

"Idziecie w góry, Panie?" zapytała. Wszyscy odwróciliśmy się jednocześnie, by spojrzeć na dziewczynę, która mówiła.

Była młoda, miała około 16-17 lat. Jej długie, ciemnobrązowe włosy były splecione w dwa ciasne warkocze po obu stronach głowy, a miała na sobie jasnozielony sweter z białymi haftowanymi kwiatami, a spódnica jej mekhli była jasno brązowa z kwiatowymi wzorami. Szalik okrywał jej szyję i uszy. Ale najbardziej niezwykłą cechą były jej oczy. Miały złoty, koci blask. W każdej innej sytuacji nazwałbym ją zmiennokształtną, ale zimno tłumiło jej zapach, więc nie mogłem tego stwierdzić. W większości wydawała się człowiekiem.

"Tak. Pomyśleliśmy, że lepiej będzie pokonać trochę drogi przed zmrokiem," odpowiedziałem jej szczerze.

"Uważajcie jednak. Nadciąga burza." Skinęła głową w stronę ciemniejącego nieba i odeszła po pożegnaniu się z nami.

O co w tym wszystkim chodziło? Postanowiłem nie przywiązywać do tego zbytniej wagi, mogła być tylko wiejską dziewczyną wyrażającą troskę o podróżnych. Ale wtedy zauważyłem, że Zyane stał obok mnie zupełnie nieruchomo. Podążyłem za jego spojrzeniem i zobaczyłem, że patrzył na oddalającą się postać dziewczyny z wioski, jakby był nią zafascynowany. Jego oczy pożerały każdy jej ruch, jakby bał się, że zniknie na zawsze. Na początku myślałem, że chodzi o jej nienaturalne oczy, ale kiedy nie odwracał wzroku przez pełne pięć minut, zrozumiałem.

"Do diabła! Nie możesz być poważny!" syknąłem na tyle cicho, żeby tylko on mógł usłyszeć.

"Co? Co?" wyglądał, jakby właśnie wyrwano go z transu.

"Musimy. Iść. Już." wycedziłem każde słowo, próbując przemówić mu do rozsądku. "Ona jest człowiekiem, Zyane. Osłabi naszą watahę."

Nagle jego wyraz twarzy zmienił się na gniewny. "Nie wszystko kręci się wokół siły, Rhys!" Ale nic więcej nie zrobił. Zamiast tego odszedł, by dołączyć do wojowników, zostawiając mnie zdezorientowanego i zirytowanego.

"Co z tobą nie tak?" szepnąłem do niego jeszcze raz, gdy zaczęliśmy iść szlakiem. "Człowiek osłabi naszą watahę i to jest coś, czego ja-"

"Dokładnie, Rhys!" Zyane warknął. "Nie możesz tego zaakceptować. Zawsze chodzi o to, co ty myślisz. Zawsze o to, co ty mówisz! Ona jest moją towarzyszką, Rhys. Szukałem jej przez całe życie i w końcu ją znalazłem. Nie sprzeciwiłem się twoim rozkazom, bo jesteśmy na misji, ale po jej zakończeniu wrócę po nią."

Jego oczy przybrały złoty kolor, wilk wychodził na powierzchnię. Zyane nigdy wcześniej nie narzekał. Ale teraz, z powodu jakiejś głupiej, słabej ludzkiej dziewczyny, kłócił się ze swoim Alfą! Wziął głęboki oddech, uspokajając się, i spojrzał na mnie znowu. "Naprawdę, naprawdę życzę ci, żebyś znalazł partnerkę, która rozwali ci cały świat. Która sprawi, że połkniesz swoje własne słowa, które tak bardzo cenisz. Życzę ci, żeby twoja partnerka była o wiele silniejsza od ciebie."

Zyane ruszył naprzód. Uśmiechnąłem się złośliwie. Był wkurzony. Dobrze. Dam mu kilka chwil z jego suczką. Cokolwiek więcej i sam ją zabiję. Nasza wataha była najsilniejsza z jakiegoś powodu. Wszyscy byliśmy czystej krwi. W naszej grupie nie było parowania wilka z człowiekiem od prawie wieku. Nie zamierzałem tego teraz zmieniać. Poza tym, była tylko jedną z wielu potencjalnych partnerek. Zyane mógł później wybrać sobie kogoś innego.

Poszliśmy dalej, niż planowaliśmy. Niebo było czyste, choć wciąż pochmurne, a ja i Zyane musieliśmy wyładować nasze frustracje. Znałem Zyane'a na wylot. Mógł być na mnie tak wściekły, że chciałby mnie zabić, ale i tak wziąłby za mnie kulę. A potem byśmy się sparowali, a on przypomniałby sobie... bardzo krwawo... wszystkie powody, dla których jestem Alfą.

Śnieg był wciąż twardy, to oznaczało, że padało dopiero wczoraj w nocy. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że zebrały się burzowe chmury, zmieniając wieczorne niebo w krwistą czerwień. Świetnie. Nadchodziła zamieć.

"Panie, powinniśmy zatrzymać się na noc, niech burza przejdzie." Slade, jeden z wojowników, powiedział do mnie.

"Jeszcze trochę dalej, Slade. Myślę, że widzę miejsce, gdzie możemy łatwo rozbić obóz, dotrzyjmy tam najpierw." Powiedziałem do Slade'a i ruszyłem dalej. Wiedziałem, że zachowuję się irracjonalnie, bo szliśmy bez przerwy od rana, ale kłótnia z Zyane'em naprawdę mnie wyprowadziła z równowagi.

Nawet widziałem, że Zyane wyglądał na zaniepokojonego, ale wiedział, że lepiej nie kwestionować moich decyzji. Więc szliśmy dalej. Nasze torby mocno trzymane na plecach, a śnieg trzeszczał pod stopami. Dokładnie dwa kilometry dalej zamieć uderzyła. Mocno. I zdałem sobie sprawę, że może jesteśmy wilkołakami, ale nie dorównamy Matce Naturze.

Było zimno. Tak bardzo zimno. Moja twarz była zamarznięta, warstwa lodu tworzyła się na mojej skórze. Moje ręce i nogi nie działały. Nie było się czego trzymać. Słyszałem krzyki członków mojej watahy. Czułem ich ból przez więź. Ale nie mogłem ich zobaczyć, wszędzie był śnieg, a wiatry były gwałtowne.

Próbowałem krzyczeć, ale mój głos zagłuszał dźwięk szalejącej zamieci. Nie wiem, jak długo siedziałem skulony w śniegu, ale wystarczająco długo, by zostać zakopanym na dobre trzy stopy pod nim. Minęło trochę czasu, gdy siedziałem w śniegu i liczyłem każdą powolną sekundę, która mijała, zanim przestałem słyszeć jakiekolwiek inne dźwięki, świat na zewnątrz stał się za cichy, więc zakładając, że zamieć się skończyła, z całej siły próbowałem się podnieść.

Po chwili, gdy mogłem otworzyć oczy, zobaczyłem ciało leżące nieprzytomne kilka stóp ode mnie. Zyane!

Próbowałem szukać wojowników, ale nigdzie ich nie było. Wiedziałem, że nie byli martwi. Ale byli nieprzytomni, a ja byłem zupełnie sam w tym miejscu. Próbowałem wydostać się spod śniegu, gdy usłyszałem strzał. I kilka chwil później poczułem coś, co ukłuło mnie w ramię. Byłem zbyt zdrętwiały od zimna, by zdać sobie sprawę, że to kula. Że właśnie zostałem postrzelony. Ból się nie zarejestrował.

Dopiero gdy śnieg zaczął zmieniać kolor na czerwony, a czarność zatańczyła przed moimi oczami, zdałem sobie sprawę, że krwawię. Upadłem twarzą w śnieg. Miałem zemdleć, gdy coś przede mną przykuło moją uwagę.

Słońce właśnie zachodziło na horyzoncie, wskazując, że zamieć trwała prawie godzinę, tylko najlżejsze promienie złoto-pomarańczowego słońca pozostały, gdy ciemność ogarnęła świat. Śnieg iskrzył się w zmierzchu przed moimi oczami.

Ale to nie to przykuło moją uwagę. Trochę dalej stała ta sama wiejska dziewczyna z kocimi oczami, z pistoletem w prawej ręce. A tuż za nią, biały jak śnieg na ziemi, stał wilk o niezwykłych niebieskich oczach.

Ostatnia myśl, jaką miałem przed utratą przytomności, była taka, że go znalazłem. A raczej... on znalazł mnie.

Biały Wilk.

Previous ChapterNext Chapter