Read with BonusRead with Bonus

Prolog

Przeszłość

Gdybym wiedziała, co mnie czeka tamtego dnia, ominęłabym szkołę szerokim łukiem. Zmieniłabym województwo. Przyjęłabym nową tożsamość - ba, poddałabym się operacji plastycznej, gdyby była taka potrzeba. Cokolwiek, byle uniknąć najbardziej upokarzającego dnia w moim życiu.

Ale oczywiście nie potrafiłam przewidzieć przyszłości, więc poszłam do szkoły jak każdy inny nieszczęśliwy uczeń. Najgorsza decyzja w życiu.

Przepychałam się przez tłum, z głową spuszczoną, próbując wyglądać na jak najmniejszą i niewidoczną. Dzwonek już zadzwonił i większość ludzi pędziła na lekcje, tylko nieliczni kręcili się przy szafkach. Bez wątpienia planowali uciec z lekcji albo po prostu cieszyli się jeszcze kilkoma minutami wolności. Ja nie miałam tego luksusu, bardziej zależało mi na szybkim wydostaniu się z korytarza. To było pole bitwy, gdy było się na dole łańcucha pokarmowego.

I jak na zawołanie, pchnięcie od niewidzialnego przechodnia - jedno zbyt mocne, by było przypadkowe - posłało mnie do przodu. Złapałam oddech, dłonie uniesione odruchowo. To było bezużyteczne, miałam się zderzyć z kimś, a jakiś biedny człowiek przede mną miał być ofiarą uboczną. Skrzywiłam się.

Moje dłonie rzeczywiście zetknęły się z ciałem. Ale nie upadłam.

Moje palce zacisnęły się na twardej ścianie mięśni, warstwa materiału pod nimi była bawełniana i nie mogła ukryć nerwowego bicia serca, które odzwierciedlało moje. Prąd przeszedł przez moją dłoń, w górę rąk i aż do czubków palców u stóp.

Drżąc, wciągnęłam powietrze. Choć byliśmy w zatłoczonym miejscu, a moje wilkołacze zmysły nigdy nie były szczególnie silne, jego zapach był przytłaczający. Sosna, trawa, nuta perfum. Pachniał jak las, pomyślałam, chociaż nie wyglądał, jakby był gdziekolwiek w pobliżu. Nosił czarne chinosy, czysty biały T-shirt i adidasy. Moje oczy powędrowały wyżej, mijając gładko ogoloną szczękę, krzywy nos i w końcu zatrzymując się na parze lodowatych oczu. Były zmrużone i należały do Kane'a Wildera.

Syna alfa, którego widywałam tylko z daleka. Który pojechał do wujka na wakacje i miał wrócić właśnie dzisiaj. W końcu wszyscy w szkole o tym plotkowali.

Na chwilę odwróciłam wzrok. Kilka osób, które zostały w korytarzu, patrzyło na nas. Królik dosłownie wpadł w ramiona wilka. Ciekawe, czy zastanawiali się, czy zamierza mnie ugryźć czy coś. Nie obchodziło mnie to.

Ale kiedy Kane mnie puścił, z wyrazem twarzy bez emocji, poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Dzięki gwiazdom, że moja skóra była na tyle ciemna, że nie widać było rumieńca, bo inaczej byłabym chodzącym pomidorem przez większość czasu. Gapiłam się na niego otwarcie po tym, jak mi pomógł. Musiał myśleć, że jestem jakąś niezdarną dziwaczką. Przygryzając wargę, szukałam w moich roztrzepanych myślach rozsądnego przeprosin.

"Moje," wyrwało mi się z ust. Cholera. Co ja właśnie powiedziałam? Uniósł brew, a ja poczułam, jak rumieniec rozlewa się po mojej twarzy. Szybko cofnęłam ręce z jego piersi. Złapał jedną, zanim zdążyłam się odsunąć. "Twoje?" zapytał. Nie brzmiało to całkiem jak pytanie. Musiał to też zrozumieć, bo z każdą sekundą stawało się coraz bardziej jasne, kim byliśmy. Dwie połówki całości, dusza za duszę, splecione losem poza zrozumieniem kogokolwiek. Partnerzy. Uniósł drugą rękę, wsunął ją w moje warkocze do ramion, delikatnie pociągając. "Klęknij." Mrugnęłam. "Co?" Jego palce zacisnęły się w pięść. Tym razem pociągnięcie było na tyle mocne, że krzyknęłam. Wystarczyło, by łzy napłynęły mi do oczu. "Klęknij," powtórzył, twarz bez wyrazu, ale słowa ciężkie od dominacji. Takiej, której słabsze wilki nie mogły się oprzeć. Uległość wobec większych drapieżników była sposobem przetrwania słabszych w naszym świecie, była zakorzeniona w każdej cząsteczce naszego istnienia. W mgnieniu oka, zanim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje, moje kolana były na podłodze. Na oczach wszystkich uczniów - ludzi i wilkołaków. Powietrze wypełniło się szeptami, szyderstwa jak zimny lód na mojej skórze. Moje ciało drżało, nie tylko z upokorzenia, ale też z pragnienia, by odsłonić przed nim szyję. Zwyczajowy sposób pokazania, że nie stanowisz zagrożenia dla innego wilka, kolejny instynkt przetrwania, któremu niemal niemożliwe było się oprzeć. A jednak właśnie to zrobiłam, zaciskając zęby wbrew zdrowemu rozsądkowi, by spojrzeć mu w oczy i zapytać. "Dlaczego?" Wykrzywił usta w pogardzie. Mimo to, nie mogłam powstrzymać bicia serca, gdy patrzył na mnie, nie mogłam nie dostrzec ich piękna. Okrutnego rodzaju piękna. "Partner?" Prychnął. "Nie chcę żałosnej omegi." Ścisnęłam pierś, jakby słowa były igłami przebijającymi moje serce. "Nie chcesz mnie?" Moje słowa były ledwie szeptem. "Nie." Odwrócił się, odszedł jakby wyrzucił śmieci i szedł dalej ze swoim życiem. Osunęłam się do przodu, ciało uwolnione z trybu przetrwania, ale wciąż drżące. Myśli odpłynęły w ciemne, mglistie miejsce w mojej głowie, gdzie opłakiwałam stratę czegoś, co nigdy nie było moje. I gdzieś w tej mgle usłyszałam śmiech. Towarzyszył mi przez cały dzień, aż do wyjścia ze szkoły, wraz z echem słów Kane'a. Jego pogardliwy uśmiech na zawsze wyryty w mojej świadomości. "Nie chcę cię."

Previous ChapterNext Chapter