




Rozdział 5
ISABELLA
Zaczynam ostatnie okrążenie w parku, kompletnie bez tchu, ale pcham się do końca. Moje włosy wymykają się z kucyka, jestem cała spocona, ale jedyne, o czym mogę myśleć, to mrożona kawa, którą wypiję, gdy mój wyścig z samą sobą się skończy. Docieram do mety, którą sobie wyznaczyłam, i zatrzymuję się, żeby złapać oddech. Pochylona, z obiema rękami na udach, w końcu uspokajam oddech.
"Isabella?" Odwracam się, gdy słyszę swoje imię.
Natychmiast rozpoznaję wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę o wzroście 190 cm stojącego przede mną.
"Jax?" Pytam go, jakbym naprawdę nie pamiętała jego imienia, choć w rzeczywistości byłoby niemożliwe zapomnieć jego piwne oczy i dołeczki, nawet gdybym chciała. Wygląda na to, że on też biegał, bo ma na sobie szorty, czarną koszulkę na ramiączkach i buty do biegania.
"Tak, to ja. To dziwne, biegam tu codziennie i nie pamiętam, żebym cię wcześniej spotkał."
"Przeprowadziłam się do tej okolicy tydzień temu."
"Okolica jest miła i spokojna, spodoba ci się." Uśmiecha się do mnie, pokazując swoje idealnie białe zęby. "Chciałem przeprosić za to, jak się rozstaliśmy w zeszłą sobotę. Asher czasami... jakby to ująć... czasami brakuje mu wyczucia w kontaktach z ludźmi. Nie chciał cię odstraszyć, po prostu był niezdarny."
"To nic. I tak chciałam wrócić do domu." Odpowiadam, trochę nieswojo myśląc o tamtej scenie.
"Miałem zamiar wziąć kawę na wynos, zaproszę cię. Żeby zrekompensować zachowanie mojego starszego brata." Mówi z uśmiechem.
Chcę odmówić, ale jednocześnie myślę, że przyjmę zaproszenie. Wydaje się być miłym facetem, a kawa to żadna zobowiązanie.
"Wiesz co, właśnie miałam zamiar iść po mrożoną kawę."
"Świetnie." Mówi, prowadząc mnie w dół ulicy.
"Myślę, że to musi być przeznaczenie, że się spotkaliśmy. Dwa razy w jednym tygodniu, to nie może być przypadek." Mówi do mnie. Śmieję się, a on dodaje. "Serio, cieszę się, że dziś na ciebie wpadłem. Bo nadal chcę cię poznać, wiesz."
"Też się cieszę, ale... o mój Boże..." Jestem zdenerwowana. Nie wiem, jak flirtować z kimś po tak długim czasie. Wzdycham, zanim kontynuuję. "Właśnie wyszłam z poważnego związku. Niedawno się rozwiodłam..."
"Rozumiem. Ale nadal możemy się poznać i zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi. Bez presji." Uspokaja mnie.
"Bez presji... to mi pasuje," odpowiadam, a on otwiera drzwi kawiarni.
Z naszymi napojami w rękach idziemy dalej, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie zdając sobie sprawy, kierujemy się w stronę mojego budynku, ale nie sądzę, żebym mu powiedziała, gdzie mieszkam.
"Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy..."
"Cholera, nie pomyślałem, żeby zapytać cię, gdzie mieszkasz i jak idiota po prostu poszedłem mechanicznie w stronę mojego miejsca." Przerywa mi, przeczesując włosy ręką.
"Chciałam powiedzieć to samo."
"Jeśli powiesz mi, że mieszkasz w tym budynku..." Wskazuje w kierunku mojego budynku. "Teoria przeznaczenia jest więcej niż prawdopodobna."
"Mieszkam tutaj," odpowiadam z niedowierzaniem.
Stuart zauważa nas przy drzwiach i otwiera je dla nas.
"Pani Moretti, panie Black." Kiwając głową.
Kręcę głową z niedowierzaniem. Szanse na to, że to się wydarzy, były absurdalnie niskie. Zbliżamy się do windy.
"Mieszkam na najwyższym piętrze z moimi braćmi."
Uświadamiam sobie. "Jesteście braćmi. Mieszkasz z Asherem i Knoxem, prawda?"
"Tak, skąd znasz Knoxa?" Pyta mnie, gdy czekamy na windę.
Opowiadam mu o naszym krótkim spotkaniu poprzedniego wieczoru, a on śmieje się, kręcąc głową. "Więc to ty jesteś tą gorącą sąsiadką." Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, a rumieniec wstępuje na moje policzki, zawstydzona. "Udało ci się zdobyć trzech braci Black w kieszeni."
Drzwi się otwierają, wchodzimy do windy obok siebie, a Jax naciska mój przycisk i potem przycisk Penthouse.
"Zgodziłabyś się wyjść ze mną pewnej nocy... powiedzmy w przyszły piątek?"
"Z przyjemnością," odpowiadam natychmiast. Alex ma rację, muszę cieszyć się życiem, w końcu mam tylko 25 lat i nie wszyscy mężczyźni są jak Dominic. Zasługuję na to, by poznać kogoś miłego, nawet jeśli nie pójdzie to dalej niż randka.
ASHER
Siedząc na jednym z krzeseł w kuchni z laptopem przed sobą, Jax wchodzi przez drzwi z kawą w ręku i ogromnym uśmiechem na twarzy.
"Wygląda na to, że wszystko poszło po twojej myśli, sądząc po twojej minie," mówię do niego, a ten drań ma czelność uśmiechać się do mnie, gdy się zbliża.
"Mam randkę z nią w przyszły piątek."
"Przyszły piątek," powtarzam. "To nieźle, ale ja mam z nią randkę dziś wieczorem... ale ona jeszcze o tym nie wie," mówię, wstając i zamykając laptopa.
"Co to w ogóle znaczy?" Pyta wyraźnie zirytowany, co sprawia, że się uśmiecham. Podnoszę komputer i kieruję się do swojego pokoju. "Nawet mi nie powiesz?" Nie widzę go, ale znając go, musiał unieść ręce w powietrze. "I dokąd idziesz?"
"Idziemy do stada. Mieliśmy telefon, gdy cię nie było." Knox odpowiada, gdy go mijam.
Kiedy wczoraj poszedł zobaczyć się z Isabellą, powiedział jej, że mamy fundusz inwestycyjny, ale to tylko mała część tego, co robimy, ale nie mógł jej teraz wszystkiego powiedzieć. Jesteśmy ostatnimi trzema potomkami ostatniego króla wilkołaków. Dziś każde stado jest niezależne i mamy tylko honorowy tytuł, ale wspieramy największe stado w Stanach Zjednoczonych. Zbudowaliśmy finansowe imperium i jesteśmy Bankiem Stad. Kiedy stado potrzebuje finansowania projektów i nie ma wystarczających funduszy, zwraca się do nas. Posiadamy również największą na świecie gazetę wilkołaków, sieć restauracji i jesteśmy większościowymi udziałowcami w kilku firmach założonych przez wilkołaki. Nie inwestujemy tylko w biznesy i organizacje związane z wilkołakami, co prowadzi mnie do dzisiejszego charytatywnego balu, organizowanego przez kancelarię prawną ojca Isabelli, Salvatore Moretti. Udało mi się zaprosić na ostatnią chwilę, gdy dowiedziałem się, że co roku bierze w nim udział. Zawsze dobrze mieć kompetentnych prawników, do których można się zwrócić w razie potrzeby, a to największa kancelaria w mieście, więc mają wszystkie specjalizacje. Więc dziś wieczorem zamierzam nadrobić niezdarność mojego ostatniego spotkania z Isabellą i podnieść poprzeczkę dla mojego brata. Na koniec dnia, jest nasza, nie może zaakceptować tylko jednego, ale trochę rywalizacji, kto pierwszy ją oczaruje, nikomu nie zaszkodzi.