Read with BonusRead with Bonus

Góra Estragonowa

—Dziesięć lat wcześniej—

Visenya drgnęła i szybko się odwróciła. „Lucian… przestraszyłeś mnie! Cas miał się właśnie przemienić. Zamierzał zabrać mnie na Górę Tarragon, żeby obejrzeć zachód słońca.”

„O mój Boże! Czy oni mieli się tu zaraz pieprzyć na ziemi jak jakieś psy w rui?” Cheyenne zaśmiała się szyderczo.

„Nie!” wykrzyknęli jednocześnie Lucian i Visenya.

„Zbierałam tylko koszulę Cassa. Miał się przemienić za tamtym drzewem,” wyjaśniła Visenya.

Cheyenne spojrzała z odrazą na męską klatkę piersiową Caspiana.

„Podoba ci się to, co widzisz, Cheyenne?” Caspian drażnił się, napinając mięśnie piersiowe.

„Fuj… nie sprawiaj, że zwymiotuję,” Cheyenne skrzywiła się.

„Chodź, Vee. Nie musimy im się tłumaczyć,” zauważył Caspian.

Nawet fakt, że Caspian miał przezwisko dla Visenyi, sprawiał, że krew Luciana wrzała. Było oczywiste, że mieli bliską relację, co doprowadzało Luciana do szaleństwa, zastanawiając się, jak głęboka była ta więź.

Visenya uśmiechnęła się subtelnie do Luciana. „No to do zobaczenia.”

„Czy nie wolałabyś raczej przelecieć się na smoku?” Lucian nagle zaproponował.

Visenya spojrzała na Luciana, jakby nie dosłyszała. „Co?”

„Mogę cię zabrać na górę znacznie szybciej, a nawet wyżej, gdzie widok jest sto razy lepszy.”

Oczy Visenyi rozbłysły z ekscytacji. „Serio?”

„Uh, tak, serio, Lucian?” wtrąciła Cheyenne, w jej tonie słychać było sceptycyzm.

„Vee, naprawdę nie sądzę, że to dobry pomysł. Twój ojciec nigdy by się na to nie zgodził,” Caspian próbował przekonać, w jego głosie słychać było troskę.

„Jej ojciec się o tym nie dowie, chyba że ty otworzysz swoją wielką gębę i ją wydasz,” odparł Lucian, a obaj zaczęli się mierzyć wzrokiem.

„No chodź, Cas. Wrócę, zanim się obejrzysz. Jak często mam okazję przelecieć się na smoku?” Visenya błagała.

Zanim Caspian zdążył dalej protestować, Lucian przemienił się w ogromnego, czerwonego smoka. Visenya westchnęła z fascynacją, patrząc na Luciana, jakby był najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała. Nigdy wcześniej nie była tak blisko smoka, co wprawiło ją w osłupienie.

„Naprawdę nienawidzę tego pomysłu, Vee. No serio… jak to cię nie przeraża?” Caspian mruknął, wskazując na Luciana.

Visenya wpatrywała się w Luciana, całkowicie oczarowana. „Myślę, że jest absolutnie wspaniały.”

Lucian opuścił głowę i mrugnął swoimi dużymi, złotymi oczami, które odbijały tylko jej obraz. Pochylił się jednym ze swoich skrzydeł, aby mogła się na nie wspiąć, a ona wdrapała się na jego grzbiet. Kiedy upewnił się, że trzyma się mocno jego kolczastych łusek, wzbił się wysoko w niebo. Oddech Visenyi ugrzązł w gardle, gdy Lucian wystartował, mieszanka strachu i ekscytacji ogarnęła ją.

Zacisnęła powieki, mocniej chwytając się łusek Luciana, gdy fala strachu przetoczyła się przez nią, chwilowo przyćmiewając jej pewność siebie. Gdy była już na skraju poproszenia Luciana o powrót, usłyszała serię warczących kliknięć dochodzących od niego. Ostrożnie spotkała jego spojrzenie, czując, że między nimi zachodzi cicha wymiana.

Choć wydawało się to irracjonalne, poczuła dziwne zrozumienie jego przekazu. Zrobiła, jak Lucian radził, i zaczęła podziwiać zapierający dech w piersiach krajobraz rozciągający się przed nią — niebo płonące promiennymi barwami złotej godziny.

Wir emocji przetoczył się przez nią, ale na czoło wysunęła się ekscytacja, płynąca przez jej żyły, gdy wiatr rozwiewał jej długie, kręcone włosy. Z rozpostartymi ramionami jak skrzydła, poddała się chwili, pozwalając, by porywający moment ją ogarnął.

Słyszalne gesty Luciana skłoniły ją do ponownego mocniejszego uchwycenia jego kolczastych łusek. Przy nagłym zniżeniu, fala ekscytacji zakotłowała się w jej żołądku, wywołując radosny śmiech. Nie mogąc dłużej powstrzymać swojej ciekawości, Visenya przesunęła ręką po gładkiej powierzchni smoczej skóry Luciana.

Pragnęła wiedzieć, jak to jest, i nie zawiodła się ani trochę. Zaintrygowała ją błyszcząca, mikrowzorzysta tekstura, która była miękka jak jedwab. Nie mogła powstrzymać się od przesuwania delikatnych dłoni po gładkiej skórze jego grzbietu, co sprawiło, że Lucian zamruczał jak kot z przyjemności, jaką sprawiała mu jej pieszczota. Visenya zaśmiała się z jego oczywistego zadowolenia, a on wydał gniewne parsknięcie.

W końcu dotarli nad jeden z najwyższych klifów Góry Tarragon. Lucian nawet nie wylądował, zanim nie przemienił się w swoją naturalną formę, co sprawiło, że Visenya spadła w powietrzu. Jej przerażony krzyk został przerwany, gdy Lucian złapał ją w ramiona, jakby była panną młodą. Patrzyli sobie głęboko w oczy, ich twarze były tylko o cale od siebie.

„Jesteś w pełni ubrany…” zauważyła Visenya.

„Wolałabyś, żebym nie był?” drażnił się Lucian.

Oczy Visenyi rozszerzyły się, a jej policzki natychmiast zarumieniły się z nieśmiałości. „Och, miałam na myśli tylko to, że twoje ubrania się nie zniszczyły, gdy się przemieniłeś. Kiedy likany się przemieniają w ubraniach, te rozrywają się na strzępy. To tak, jakbyście wy, smoki, byli magiczni czy coś.”

„Jesteśmy po prostu lepsi,” stwierdził Lucian z pełną powagą.

Visenya cicho się zaśmiała i przewróciła oczami, a potem spojrzała na widok z zachwytem. „Wow.”

Lucian postawił ją na nogi, a ona podeszła do krawędzi klifu, wpatrując się w zapierający dech w piersiach zachód słońca przed sobą. Usiadła na krawędzi, podczas gdy Lucian stał tam, wyglądając na znudzonego, jakby widział ten widok milion razy.

„Nie usiądziesz?” zapytała, klepiąc miejsce obok siebie.

Lucian usiadł obok niej i nagle został zahipnotyzowany wspaniałym widokiem — ale to nie był zachód słońca. Sposób, w jaki Visenya wyglądała w miękkich barwach zmierzchu, sprawił, że jego serce zabiło mocniej. W tej chwili wiedział, że nigdy nie przeżyje dnia bez pragnienia jej, ale wciąż czuł się rozdarty tym, co inni mogliby o nich pomyśleć. W duchu przeklął jej urzekające piękno i spojrzał na nią z wielkim niezadowoleniem.

„Często tu przychodzisz?” Visenya przerwała ciszę, próbując podtrzymać rozmowę.

Lubiła Luciana takiego. Był najcieplejszy, jaki kiedykolwiek był, i z powodów, których nie rozumiała, sprawiało to, że jej serce drżało. Ku jej rozczarowaniu, jednak, wrócił do swojego zwykłego siebie, paląc dziurę w jej duszy swoim martwym spojrzeniem, nie mówiąc ani słowa.

Visenya spojrzała z powrotem na zachód słońca i westchnęła z rezygnacją. „Dobrze, nie musimy rozmawiać. Możemy po prostu…”

Zanim Visenya zdążyła wypowiedzieć kolejne słowo, usta Luciana zderzyły się z jej. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy pocałował jej wydatne usta. Kiedy zdał sobie sprawę, że ona nie odwzajemnia pocałunku, przestał i spojrzał w jej duże, zdezorientowane oczy. Zanim jego wyraz twarzy znów stał się mroczny, Visenya położyła dłoń na jego policzku i odwzajemniła pocałunek.

Lucian chwycił ją za talię, przyciągając ją bliżej siebie, gdy namiętnie wsunął język do jej ust. Ich języki poruszały się w harmonii, jak dwaj partnerzy, którzy tańczyli razem przez całe życie. Żadne z nich nigdy wcześniej nikogo nie pocałowało, ale nic nigdy nie wydawało się tak właściwe i doskonałe.

Visenya oszczędzała te chwile dla swojego partnera, i było dla niej zagadką, że czuła, iż mogłaby spędzić resztę życia, całując Luciana. Lucian pochylił się, prowadząc Visenyę na plecy, gdy sam ułożył się na niej.

Kontynuował namiętny pocałunek, a Visenya odpowiadała z równą gorliwością, odwzajemniając każdy jego namiętny pocałunek swoimi, jej palce wplatały się w jego włosy. Gdy jego usta przesunęły się na jej szyję, delikatnie uniósł jedno z jej nóg, ustawiając się między nimi.

Visenya zaczęła czuć się nieswojo, a gdy poczuła jego duży, twardy wybrzuszenie naciskające na jej centrum, zaczęła myśleć, że może posunęli się za daleko. „Lucian…” wyszeptała, delikatnie popychając jego klatkę piersiową.

Jego tempo nie zwalniało, gdy jego usta spadły na górę jej piersi, całując i liżąc je łapczywie. Podciągnął jedną stronę jej sukienki i przesunął ręką po jej wewnętrznym udzie.

„Poczekaj… nie…” błagała.

Lucian lekko pociągnął za jej bieliznę, jakby zamierzał ją rozerwać.

„Lucian, przestań! Zejdź ze mnie!” krzyknęła, popychając go z całej siły.

Podniósł się, unosząc się nad nią z gniewnym spojrzeniem. „Co do cholery jest twoim problemem?!”

Odsunęła się, wyślizgując się spod jego ramion. „Mój problem?” zapytała, wstając na nogi. „Nie wiem, czego się tu spodziewałeś, ale nie jestem taką dziewczyną.”

„Och, proszę cię, nie udawaj niewiniątka, Visenya. Drażniłaś mnie od momentu, gdy byliśmy w powietrzu, i jestem pewien, że nie jesteś taka niewinna ze swoim małym kumplem w domu.”

„Kto? Caspian?” Jej ton był pełen zdumienia na jego absurdalne oskarżenie. „Caspian to mój najlepszy przyjaciel!”

Lucian górował nad Visenyą, obdarzając ją mrocznym, przerażającym spojrzeniem. „Twój najlepszy przyjaciel, którego lubisz oglądać, jak się rozbiera? Pozwalasz mu cię dotykać?” Zbliżył się, zmuszając ją do cofnięcia się o kilka kroków. „Hmm? Odpowiedz mi… czy on cię dotyka? Czy klękasz przed nim i bierzesz jego kutasa do ust?”

Visenya spoliczkowała Luciana, a jego oczy stały się jeszcze mroczniejsze niż wcześniej.

„Nie każdy ma perwersyjny umysł jak ty, Lucian… i nie że to twoja sprawa, ale oszczędzam się dla mojego partnera, i zapewniam cię, że nie będzie on zdeprawowanym dewiantem jak wszyscy wy, pokręceni smoki!”

Lucian uśmiechnął się triumfalnie. „Nie bądź tego taka pewna, Księżniczko. Może się okazać, że twój partner jest dokładnie tym, co krytykujesz. Wtedy szybko się nauczysz, że twoje jedyne miejsce na tym świecie to albo na plecach, albo na kolanach, przynosząc mu przyjemność.”

„Nigdy nie zaakceptuję tak podłego partnera. Zasługuję na coś lepszego.” Visenya odważnie zadeklarowała.

Te słowa sprawiły, że coś w Lucianie pękło. Czuł to jak odrzucenie, co było ogromnym ciosem dla jego napompowanego ego. „A co myślisz, że zasługujesz? Miłość? Spójrz na siebie, Visenya… jesteś cholernie odrażająca. Kto mógłby cię kiedykolwiek pokochać?”

Wiedziała, że Lucian jest po prostu zgorzkniały i że nie powinna brać jego słów dosłownie, ale nie mogła powstrzymać łez, które piekły jej oczy. Jego słowa zraniły ją bardziej, niż myślała, że powinny. „Caspian uważa, że jestem piękna.”

Wściekłość zapłonęła w oczach Luciana. „Uwierz mi, on tylko chce cię przelecieć. To wszystko, do czego się nadajesz, i to wszystko, do czego kiedykolwiek będziesz się nadawać.”

„Chcę wrócić… Zabierz mnie z powrotem teraz!” zażądała Visenya, łzy spływały po jej policzkach.

Lucian podszedł do krawędzi klifu, rzucając na nią pełne oburzenia spojrzenie. „Znajdź własną drogę powrotną.”

Bez kolejnego słowa skoczył z klifu, przemieniając się w smoka w powietrzu i znikając w nocnym niebie.

„Lucian, wróć! Lucian!” Rozpaczliwe krzyki Visenyi odbijały się echem w nocy, ale on nigdy nie wrócił.

Previous ChapterNext Chapter