Read with BonusRead with Bonus

Zniewolony Władcy Smoka

Visenya i Cylis jechali do Królestwa Wampirów przez całą noc. Nie musieli znosić niezręcznej ciszy, ponieważ Cylis nie mógł się doczekać powrotu przed wschodem słońca. Visenya miała wyznaczony termin spotkania z Lucianem, ale Cylis spłonąłby na popiół przy pierwszym blasku słońca. Pędził na swoim koniu, a Visenya podążała za nim w niewielkiej odległości. Zastanawiała się, jak Lucian zdołał zdobyć lojalnego poddanego w zaledwie jeden dzień, ale wiedziała, że Cylis będzie jednym z wielu, którzy nadejdą.

Dotarli na miejsce tuż przed wschodem słońca, a Cylis natychmiast pobiegł do drzwi pałacu. Visenya jednak czuła się bardzo niechętnie. Miała niepokojące uczucie w żołądku i czuła, jak jej serce bije dziko w piersi, gdy zbliżała się do wejścia do zamku. Spojrzała w górę i zobaczyła cień wysokiej postaci wyglądającej przez okno z najwyższego piętra.

Przełknęła wielki łyk i weszła do środka, gdzie czekał na nią Cylis. Poprowadził ją po krętych schodach, które wiodły aż na piąte piętro. Ten pałac zawsze ją przerażał z powodu braku okien, które były mocno zaciemnione z oczywistych powodów. Pałac był głównie oświetlony świecami i przyćmionymi lampami, które nie oferowały wiele światła w porównaniu z czarnymi ścianami. Wampiry rozwijały się w ciemności; nie bez powodu nazywano je nocnymi łowcami. Nic dziwnego, że Król Wampirów wolał swoje mieszkanie tak ciemne jak jego czarne serce.

W końcu dotarli na górę i podeszli do drzwi jedynej sypialni na tym piętrze. Cylis zatrzymał się i stanął z boku, pozwalając, by ściana osłoniła go przed blaskiem, który świecił przez szczelinę pod drzwiami.

„Nie chcesz, żeby czekał,” zauważył z tym samym mrożącym krew w żyłach uśmiechem, który sprawił, że skóra Visenyi zadrżała kilka godzin wcześniej.

Patrzyła na drzwi przez chwilę, czując małą skłonność do odwrócenia się na pięcie i ucieczki, ale wiedziała, że to nie wchodzi w grę. Z silnym postanowieniem pchnęła się do przodu, chwyciła za klamkę i powoli ją obróciła. Cylis pobiegł korytarzem, starając się unikać światła słonecznego, podczas gdy Visenya ostrożnie weszła do dużego pokoju.

Sam pokój był wspaniały, z drogimi meblami z mahoniu ozdobionymi złotymi wykończeniami. Jedynym źródłem światła były piękne kolory wschodu słońca, które wpadały przez duże, wysokie okno, które wydawało się niedawno pozbawione wszystkich zasłon i firan.

Wysoki, muskularny mężczyzna stał przy oknie, patrząc na zewnątrz. Jego zapach ożywił wszystkie zmysły Visenyi i niemal zamienił ją w kompletną miazgę. Zawsze była przyciągana do Luciana od czasów dzieciństwa, jakby jakaś nadprzyrodzona siła przyciągała ją do niego za każdym razem, gdy się spotykali. Nigdy tego nie rozumiała... aż do teraz.

„Lucian…” Jej głos zadrżał, gdy wypowiedziała jego imię.

„Myślałaś, że możesz mnie zabić… jak ojciec, tak córka,” powiedział, jego ton był przerażająco obojętny.

Jego głos brzmiał głębiej, niż pamiętała. Sensacje przeszły przez jej ciało, a w jej wnętrzu wzrosło ciepło. Po dziesięciu latach bez partnera, stawienie czoła Lucianowi teraz wzbudziło w niej coś pierwotnego, czego nigdy wcześniej nie czuła.

„Nie wiedziałam, że to ty. Zaatakowałeś moje królestwo.” Odpowiedziała.

Lucian odwrócił się powoli, pozwalając Visenyi w końcu dobrze mu się przyjrzeć. Tłumiąc westchnienie, uznała go za tak przystojnego, jak go pamiętała, jeśli nie bardziej. Jego uderzająco zielone oczy przyciągnęły jej uwagę jako pierwsze, przyciągając ją mimo napięcia między nimi.

Jego brązowe włosy były delikatnie zaczesane do tyłu, ale lekko potargane z boku, co tylko podkreślało jego niezaprzeczalny urok. Był gładko ogolony, co uwydatniało jego niegdyś chłopięce rysy, które teraz dojrzały w bardzo pociągający sposób.

Lucian ocenił Visenyę od stóp do głów, jego spojrzenie zatrzymało się na niej. Podszedł do niej, stając zaledwie kilka centymetrów od niej, jego duża sylwetka górowała nad nią. Jego oczy skupiły się na jej pełnych ustach, podczas gdy jej duże, pełne duszy złotobrązowe oczy patrzyły na niego z niepokojem i ciekawością.

Zaczął krążyć wokół niej jak sęp wokół swojej ofiary, a z jakiegoś powodu samo patrzenie na nią sprawiało, że był jeszcze bardziej wściekły. Nie chciał przyznać przed sobą, że czas był dla niej łaskawy. Dziewczyna, którą kiedyś znał, teraz stała przed nim jako pełna wdzięku kobieta, która wypełniła się we wszystkich właściwych miejscach. Jej włosy... jej włosy, które tak naiwnie paradowała, były nadal tak długie jak lista rzeczy, które go w niej irytowały.

Zakrążył z powrotem i stanął nad nią, jego spojrzenie przeszywało jej duszę. „Mój powód ataku na twoje królestwo był uzasadniony. Masz szczęście, że nie zabiłem wszystkich w nim.”

„Rozumiem, że teraz cierpisz i jesteś wściekły…”

„Nie masz pojęcia, co czuję!” Krzyknął, powodując, że Visenya drgnęła na jego podniesiony ton. „Nie stój tam i nie udawaj, że wiesz, przez co przechodzę! Jak to jest obudzić się i dowiedzieć, że spędziłeś dziesięć lat w ziemi, a cała twoja rasa zniknęła!”

Jedyne, co mogła zrobić, to pozwolić mu wyrazić swoje uczucia. W końcu miał rację; nie miała pojęcia, przez co przechodził. Wszystkie jego intensywne emocje, które czuła w noc trzęsienia ziemi i noc, kiedy zaatakował, były teraz zablokowane. Smoki miały zdolność zamykania i otwierania tego połączenia ze swoimi partnerami, i było oczywiste, że zamknął je w chwili, gdy postawiła tam stopę.

„Przepraszam,” wymamrotała współczująco.

„Przepraszasz? Twoi ludzie niszczą całą rasę, a ty możesz tylko powiedzieć, że przepraszasz?”

„Nie miałam z tym nic wspólnego, Lucian. Byłam tylko dziewczynką. Nikt żyjący dzisiaj nie miał wcześniejszej wiedzy o planach mojego ojca, aby zrobić to, co zrobił, ani nie był świadomy, że miał w posiadaniu czarny zafinit. Zakładam tylko, że działał ze strachu po zerwaniu sojuszu z twoim ojcem.”

„Co było twoją winą!” Warknął.

„Na miłość boską, Lucian, nie będę prowadzić tej dziesięcioletniej kłótni z tobą!”

„Dziesięć lat dla ciebie! Dla mnie to jakby to było wczoraj! I to nie zmienia faktu, że gdybyś nie zachowywała się jak zarozumiała mała suka, nic z tego by się nie wydarzyło!”

Visenya potarła palcami skronie, śmiejąc się z niedowierzaniem. „Jesteś absolutnie szalony! To jakby znowu mieć do czynienia z dzieckiem! Minęło dziesięć lat, ale nadal jesteś tym samym aroganckim, zarozumiałym dupkiem, jakim zawsze byłeś! A co z faktem, że wiedziałeś... tego dnia, kiedy zabrałeś mnie na Górę Tarragon... wiedziałeś, kim dla siebie jesteśmy, prawda?!”

„Oczywiście, że wiedziałem, ale byłaś zbyt tępa, żeby to sama zrozumieć.”

„Wiesz, jak to działa u nas, a ja wtedy nie miałam swojego wilka!” wykrzyknęła Visenya. „Poza tym, jak mogłam kiedykolwiek zgadnąć, że jestem związana z smokiem? To nigdy wcześniej się nie zdarzyło, a ty mogłeś mi powiedzieć... dlaczego mi nie powiedziałeś?”

„Bo to nie miało znaczenia.” Odparł Lucian. „Chciałem się tylko z tobą zabawić. Nic dla mnie nie znaczyłaś, a teraz znaczysz jeszcze mniej. Nigdy nie zaakceptowałbym nędznego psa jako swojego dopełnienia.”

Visenya zdołała ukryć wpływ, jaki jego słowa miały na nią, ale w środku bolały jak jad skorpiona w jej sercu. Czy to na to czekała? Czy to za tym tęskniła? Za nim? Jej serce pękło, a ona czuła się jak naiwna głupia, myśląc, że mogłaby mieć jakąś bajkową miłość jak reszta jej rodzaju. Może, gdyby lata temu poślubiła Kaspiana, wiedziałaby, jak to jest być kochaną przez kogoś godnego.

„A ty myślisz, że jesteś taki doskonały, prawda? Jakaś nagroda do zdobycia? Bóg zesłany z nieba, przed którym powinnam klękać i błagać? Cóż, jesteś w wielkim błędzie,” wypluła Visenya, jej głos przesiąknięty urazą. „Ja, Visenya Callisto, odrzucam cię, Lucianie Damaris, jako mojego partnera.”

Ku jej zaskoczeniu, jej deklaracja nie przyniosła żadnego efektu. Nie było zerwania więzi, żadnego ostrego bólu w sercu przy zerwaniu ich połączenia. Była całkowicie zszokowana. Groźny grymas wykrzywił rysy Luciana, zmuszając Visenyę do zrobienia dwóch kroków w tył.

Podążył za nią, górując nad nią jak czarna chmura śmierci. „Spróbuj jeszcze raz… może twoja Bogini Księżyca cię nie usłyszała,” drwił.

„Ja, Visenya Callisto, odrzucam cię, Lucianie Damaris, jako mojego partnera.”

Nadal nic.

„Ja, Visenya Callisto, odrzucam cię…!”

Zanim zdążyła wypowiedzieć kolejne słowo, Lucian uderzył ją z brutalną siłą, wysyłając ją w powietrze przez pokój. Upadła ciężko na plecy, ślizgając się po kafelkowej podłodze. Przez chwilę leżała tam oszołomiona, zanim fala wściekłości całkowicie ją ogarnęła.

Wyskoczyła na nogi, rzucając się na niego z furią burzy. Przemieniła się w wilka w powietrzu i zderzyła się z nim z miażdżącą siłą. Chwycił ją za szyję, gdy upadli na ziemię, jej szczęki niebezpiecznie blisko jego twarzy, gdy zaciskał uścisk wokół jej gardła. Nawet w swojej naturalnej formie Lucian był niewiarygodnie silny. Gdyby był kimkolwiek innym, Visenya już dawno rozerwałaby go na strzępy. Nadal szczękała powietrzem w pobliżu jego gardła, desperacko próbując wbić w niego swoje kły.

„Poddaj się!” Zażądał.

Visenya była nieustępliwa w swojej pogoni za jego krwią. Obudził jej dziką stronę w chwili, gdy położył na niej ręce. Czuła narastające ciśnienie za oczami, gdy dusiła się i krztusiła od duszenia.

„Poddasz się, albo spalę całe twoje królestwo na popiół!” Jego groźba była przerażającą obietnicą, nie pozostawiającą miejsca na negocjacje.

Visenya mogłaby spokojnie umrzeć w jego uścisku, próbując go okaleczyć, ale to nie chodziło o nią. Chodziło o wszystkich, których przysięgła chronić. Myślała o Synorze i nigdy nie marzyłaby o zrobieniu czegoś, co naraziłoby jej słodką małą siostrę na niebezpieczeństwo.

Natychmiast się poddała i wróciła do swojej ludzkiej formy. Lucian zwolnił uścisk, a ona upadła na podłogę w pozycji embrionalnej, łapiąc powietrze.

Wstał i spojrzał na nią, gdy próbowała zakryć swoje nagie ciało. „Myślałem, że już się nauczyłaś, która rasa jest nadrzędna. Tego więzi nie można zerwać twoją małą likantropią proklamacją. Jesteśmy związani ze sobą prawem smoczym, a jedyną drogą wyjścia jest śmierć.”

Przykucnął i chwycił ją za garść włosów, szarpiąc jej głowę do tyłu, aby spojrzała mu w oczy. „Chciałbym, żeby twój ojciec żył, bo torturowałbym go na śmierć i zmusił cię do oglądania każdej sekundy tego. A ty… będziesz żyła resztę swoich dni jako moja niewolnica. Twoje panowanie się skończyło… dzisiaj będzie oznaczać koniec monarchii likantropów.”

„Nie możesz tego zrobić!” zaprotestowała.

„Kto mnie powstrzyma? Ty?” Głos Luciana ociekał pogardą. „Może zniewolę całe twoje królestwo. Jeśli się nie mylę, pamiętam, że twoja matka była w ciąży. To dziecko musi mieć teraz około dziesięciu lat, prawda? W tym samym wieku był mój mały brat… kiedy twój ojciec rozerwał go na kawałki! Jak by się czuł twój mały brat lub siostra jako niewolnik nocnych łowców?”

„Nie! Proszę!” Głos Visenyi drżał z desperacji. „Zrobię wszystko, co chcesz! Będę twoją niewolnicą! Możesz mnie torturować! Wylej całą swoją złość na mnie, ale proszę… oszczędź moich ludzi! Błagam cię!”

Visenya szlochała u stóp Luciana, modląc się, aby okazał jej ludziom trochę litości, jeśli miał jakąkolwiek do zaoferowania. Odszedł bez słowa, gdy leżała tam, płacząc na ziemi. Kiedy wrócił, rzucił jej jakieś ubrania i kazał je założyć.

„Co to jest?” zapytała, ocierając łzy z oczu.

„Pierwsza zasada jako niewolnica: nie zadajesz pytań. Po prostu robisz, co ci każę,” głos Luciana przeciął napiętą, gęstą atmosferę jak lodowate ostrze.

Visenya wstała, trzymając ubrania nad swoimi intymnymi częściami, podczas gdy oczy Luciana wwiercały się w nią. Choć nagość nie była dla niej niczym nowym jako dla likantropa, intensywność jego spojrzenia niepokoiła ją. Powstrzymała się od prośby, by odwrócił wzrok, czując, że to tylko bardziej go sprowokuje. W milczeniu założyła skąpe bieliznę, której pokrycie ledwo wystarczało, by ukryć jej skromność.

Gdy zmagała się z cienkim topem, zapinając jego wiązania z tyłu, nie mogła pozbyć się uczucia bezbronności. Krótka spódniczka wydawała się celowym wyborem Luciana, służąc jako wyraźne przypomnienie jej poddaństwa, zapowiedź upokorzeń, które miały dopiero nadejść.

Lucian podszedł do niej z diabelskim uśmiechem. „Wyglądasz dobrze jako niewolnica.”

Chciała mu powiedzieć, żeby poszedł do diabła, ale los jej ludzi spoczywał w jego rękach. „Proszę, Lucian… oszczędź moich ludzi.”

Jego oczy wpatrywały się w jej przez chwilę, zanim opadły na jej piersi. Cienki materiał topu sprawiał, że jej sutki były wyraźnie widoczne. Była tylko trochę zaniepokojona, biorąc pod uwagę, że widział ją całkowicie nagą zaledwie chwilę wcześniej. Jednak nie okazał żadnej reakcji na jej ciało. Jeśli Lucian coś opanował, to był to jego martwy wzrok, którego nikt nie mógł odczytać.

„Oszczędzę ich, ale jeśli kiedykolwiek spróbujesz mnie zaatakować lub uciec z tego zamku, sprawię, że wszyscy zapłacą za twoje nieposłuszeństwo, i będą mieli tylko ciebie, by za to winić. Czy to jasne?” Oczy Luciana w końcu spotkały się z jej, unieruchamiając ją tym samym zamrożonym spojrzeniem, które tak dobrze znała.

„Tak, Lucianie,” odpowiedziała, jej głos ledwo szeptem.

„To jest Pan dla ciebie, psie,” stwierdził, jego głos przesiąknięty drwiną.

Visenya zacisnęła oczy, ukrywając gniew, który zapłonął w niej od jego protekcjonalnego wyzwiska.

„Tak… Panie.” Powiedziała przez zaciśnięte zęby.

Wyciągnął czarną skórzaną obrożę zza pleców i założył ją na jej szyję, zamykając ją na miejscu. Pociągnął lekko za krótki łańcuch do niej przymocowany, a Visenya poczuła, jak ostre kolce wewnątrz obroży zaczynają się wysuwać. Było całkiem jasne, że demonstrował jej, do czego zdolna jest obroża, jeśli wyjdzie poza linię.

Previous ChapterNext Chapter