Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 7.

Gabriel wyczuł jej zapach, zanim jeszcze ją zobaczył. Wiedział, w którym pokoju się znajduje, zanim Grace mu to powiedziała. Część niego była bardzo zadowolona, że zdecydowała się przyjąć tę pracę, nie z jakiegoś innego powodu, ale dlatego, że wierzył, iż była najbardziej odpowiednia do tej roli.

Nie powiedział jeszcze nikomu, że była jego partnerką, nawet swoim najbliższym doradcom. Mógł sobie wyobrazić histerię, która by wybuchła po ogłoszeniu tego publicznie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie była człowiekiem. Jak starszyzna jego stada by to przyjęła? Co pomyśleliby rywale? Gdyby usłyszeli, że ma słabą partnerkę? Ludzką partnerkę?

Nie, najlepiej było trzymać Lori z dala od tego, przynajmniej dopóki nie wymyśli, co z nią zrobić.

Widział ją i przekazał jej zasady, zauważając przy tym, że coś w jej zapachu się zmieniło. Nie mógł dokładnie określić, co to było, ale zapach był inny.

Wyglądała teraz bardziej zrelaksowana, chociaż wciąż widział cienie za jej oczami. Jak mógłby nie? Właśnie straciła syna, prawdopodobnie wciąż opłakiwała jego stratę. Pewnie było jej trudno sobie z tym poradzić.

Gabriel był w swoim pokoju i się rozbierał, gdy zadzwonił telefon. To był jego zastępca, Draco. Draco miał zwyczaj dzwonić w dziwnych porach, oczywiście z najgorszymi wiadomościami.

Gabriel westchnął, odłożył koszulę i odebrał telefon.

„Co?”

„Gdzie jesteś?”

Draco zapytał bez żadnego powitania.

„To nie jest sposób, w jaki powinieneś mówić do swojego Alfy, Draco.”

Gabriel warknął nisko.

„Przepraszam. Przepraszam, Alfo! Ale rozmowy pokojowe z paktem Sceptre Kun poszły na marne, a Alfa Sabine kazała jednemu ze swoich ludzi zaatakować jednego z naszych. Najwyraźniej była wściekła, że wysłałeś delegata zamiast przyjść osobiście.”

Gabriel syknął. Ta zmora! Ta kompletnie szalona kobieta!

Pomyślał, kręcąc głową.

„Potrzebujemy twojego rozkazu. Chcesz, żebyśmy zaatakowali? Mogę wysłać nasze wilki, żeby poważnie uszkodziły jej nową siedzibę, może to ją czegoś nauczy.”

Gabriel westchnął. Nie miał ochoty na konflikt, a Sabine, cóż, każdy wilkołak w Amerykach wiedział, że Sabine Reinhardt zawsze szukała walki, byłby głupi, gdyby jej to dał.

„Wycofać się. Złożymy formalny raport do rady wilkołaków. Niech oni się tym zajmą.”

Draco jęknął, wyraźnie niezadowolony z rozkazów swojego Alfy.

„Rozumiesz mnie, Draco?! Wycofać się!”

Rozkazał ponownie, a Draco pociągnął nosem.

„Tak, Alfo. Zobaczę się z tobą jutro rano w domu.”

Gabriel pokręcił głową. Nie mógł pozwolić, by Draco spotkał Lori, jeszcze nie teraz.

Draco by się wszystkiego domyślił w minutę. I chociaż ufał Draco, ze względu na jego niezachwianą lojalność i przysięgę krwi, którą mu złożył, nie był jeszcze gotowy, by go o tym poinformować.

„Nie. Nie w domu, w biurze. Wychodzę wcześnie.”

Powiedział, niezależnie od tego, czy Draco wiedział, że kłamie, Draco tego nie wspomniał, zakończył rozmowę krótko po tym.

Gabriel westchnął, był alfą swojego stada od dziesięciu lat! Dziesięć długich lat! Jego rodzice zginęli, gdy był młody, ledwie dwudziestoletni. Dziwnie, był przygotowywany do swojej roli przez całe życie, jakby jego ojciec w jakiś sposób przewidział swoją śmierć, przygotowywał go na bycie alfą, rygorystycznie.

Podczas gdy inne dzieci szły spać wcześnie i robiły normalne dziecięce rzeczy, jak zabawa, posiadanie hobby i ogólnie cieszenie się życiem, Gabriel zawsze trenował.

Jego ojciec nigdy nie kończył mu zadań, bieganie, walka, medytacja, wędrówki, popychanie swojej wilczej formy do granic, o których nie wiedział, że są fizycznie możliwe, nauka półprzemiany, pełnej przemiany i nauka o swojej historii.

Nauczył się wszystkiego, najważniejsze było to, że nauczył się, jak rządzić. Kiedy był młodszy, Gabriel nigdy nie rozumiał, dlaczego jego ojciec był dla niego tak surowy, i trochę go za to nie lubił, za to, że nie pozwolił mu wiedzieć, że widział swoją śmierć w przyszłości i zamierzał przygotować syna na to, co nastąpi po niej.

Jego rodzice zginęli, a Gabriel musiał sprostać wyzwaniu. Nie został alfą bez oporu, przez większą część dwóch lat Gabriel walczył z każdym przeciwnikiem, dalekimi kuzynami, którzy uważali, że mają lepsze prawo do bycia alfą stada, betą swojego ojca, innymi alfami, którzy uważali, że jest słaby, starszymi wilkołakami i radą, którzy myśleli, że mogą go używać jako marionetki. Wszyscy ponieśli porażkę, straszliwie, i wiedzieli, że nigdy więcej nie powinni przeciwko niemu występować.

Podszedł do drzwi, zastanawiając się nad swoim następnym ruchem, czy chciałby zobaczyć Emilię przed snem. Zawsze to robił, zawsze kładł ją spać każdej nocy, ale teraz oznaczałoby to, że zobaczy Lori, która, jak słyszał, kołysała Emilię do snu.

Czekał długo po tym, jak opuściła pokój dziecięcy, i lekko otworzył drzwi. Jego pokój nie był daleko od pokoju dziecięcego, dlatego zawsze był na nocnych dyżurach, ponieważ Grace spała na dole, kiedy zostawała, w innej części domu.

Otworzył drzwi do pokoju dziecięcego tak delikatnie i cicho, jak tylko potrafił, i na palcach podszedł do kołyski. Zapach Lori wypełniał pokój, mieszając się z miękkim i słodkim zapachem Emilii. Pokój pachniał lawendą, ziołami i tym razem nie było czuć krwi.

Spojrzał na Emilię i uśmiechnął się do niej, powstrzymując się od dotknięcia jej, obawiając się, że się obudzi.

Zawsze wyglądała tak spokojnie, gdy spała. W rzeczywistości Gabriel nie wiedział, że można kochać tak małego szczeniaka tak mocno, że ciągle myślał o tym, jak ją chronić. I o rzeczach, które by zrobił, aby ją chronić.

Był potężnym alfą, a ona była córką potężnego alfy.

Była jego słabością. Bogowie niech mają w opiece każdego, kto zdecyduje się użyć jej przeciwko niemu, bo zniszczyłby ich doszczętnie.

Lori została sama z dzieckiem, co dało jej okazję, by lepiej poznać Emilię. Grace wracała tylko, by pomóc jej przy kąpieli, a potem Lori już sobie radziła. Ubierała dziecko i kołysała je do snu na fotelu bujanym, patrząc na gwiazdy za oknem.

Położyła śpiące dziecko do kołyski, zastanawiając się, jak łatwo było je uśpić. Postanowiła potem odciągnąć mleko, nie robiła tego przez cały dzień, a jej piersi były ciężkie.

Na szczęście, na prośbę Grace, przeniosła laktator i woreczki do pokoju dziecięcego w ostatniej chwili. Usiadła na fotelu bujanym na chwilę, podczas gdy odciągała mleko.

Jej myśli wróciły do dnia, kiedy straciła syna. Jej małego chłopca. I jej serce znowu się ścisnęło. Nie zasłużył na to, nie zasłużył na nic z tego. Lori pomyślała z łzami w oczach.

Pamiętała wydarzenia prowadzące do porodu.

Pamiętała je wyraźnie.

Była w swoim mieszkaniu, Jared śledził ją od restauracji. Była zaskoczona, widząc go, ostatnim razem, gdy przyszedł, twierdził, że nie chce mieć z nią nic wspólnego. Ani z dzieckiem, które miała.

Co było dość ironiczne, szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę, że to Jared przez lata ją dręczył.

Jared i Lori byli w tych samych domach zastępczych. Byli podobni w kilku aspektach, w jednym, oboje zostali porzuceni przy narodzinach przez swoich rodziców.

Pani Wyatt chciała dzieci, chciała ich dużo, przynajmniej tak twierdziła. Miała już trójkę dzieci zastępczych, a pewnego słonecznego popołudnia dostała Jareda i Lori. I tak dostawała grube czeki za wszystkich, więc naturalne było, że ciągle przyjmowała kolejne dzieci.

Lori była cichym, nieśmiałym dzieckiem, więc naturalnie dogadywała się z wybuchową panią Wyatt. Jared natomiast był prawdziwą zmorą, ale z jakiegoś powodu pani Wyatt go uwielbiała. Kochała go bardziej niż resztę z nich.

Nie tylko był zmorą, ale i kompletnym tyranem. Dręczył ją i inne młodsze dzieci, które pani Wyatt przygarniała.

Tylko troje z nich zostało legalnie adoptowanych przez panią Wyatt.

Lori, Jared i młodszy chłopiec o imieniu Timothy. Wszystkie starsze dzieci w końcu trafiały do innych domów zastępczych.

Jared regularnie dokuczał Timothy'emu. Timothy był mały i nieśmiały, podobnie jak Lori, więc oboje dostawali swoją porcję prześladowań od wielkiego złego Jareda.

Z czasem Jared stawał się coraz gorszy i opuszczał dom na długie okresy, wpadł w bardzo złą gang, a wtedy Lori miała na tyle rozsądku, by uciec daleko od domu.

Miała wtedy szesnaście lat i była zmęczona swoim życiem, była praktycznie służącą dla pani Wyatt, jej niepełnosprawnego, chorego męża i strumienia innych dzieci zastępczych, które pani Wyatt zawsze przygarniała, aby otrzymywać stałe czeki.

Ukradła pieniądze pani Wyatt i uciekła.

Na szczęście, kilka tygodni po ucieczce, starsza pani przygarnęła ją. Kobieta, będąc sama sierotą w systemie opieki zastępczej, zdawała się rozumieć sytuację Lori.

Lori pracowała na regularnych zmianach w lokalnym sklepie spożywczym, aby zarobić na swoje utrzymanie i kupować sobie rzeczy.

Pani Wyatt nigdy jej nie szukała, bo gdyby naprawdę to zrobiła, znalazłaby Lori mieszkającą kilka przecznic dalej i uczęszczającą do tej samej szkoły. Może nigdy jej naprawdę nie zależało.

Kiedy Jared wrócił do domu dwa lata później i dowiedział się, że uciekła z domu i ukradła pieniądze, bardzo się wściekł i postanowił, że musi ukarać Lori.

Lori opuściła stan po tym, jak Timothy ją ostrzegł. To był ostatni raz, kiedy go widziała, po tym jak dał jej ostrzeżenie pewnego wieczoru, gdy pracowała na zmianie w lokalnym sklepie spożywczym, który był przynajmniej dwie mile od normalnego sklepu spożywczego Wyattów.

Lori nawet nie wątpiła w Timothy'ego, gdy jej to powiedział, widziała siniaki na jego twarzy i wiedziała, że to robota Jareda. Nie trzeba było jej długo przekonywać, by uciec z tym, co miała.

I uciekała od tamtej pory, aż znalazł ją rok wcześniej.

Zbudowała sobie nowe życie w Oklahomie i nawet zapisała się do lokalnego college'u społecznościowego.

Jared ją znalazł i przyprowadził najgorszego diabła, jakiego kiedykolwiek spotkała.

Ashera.

Previous ChapterNext Chapter