




Rozdział 3.
Czasami życie bywało okrutne. Większość czasu, jakby nigdy się nie zatrzymywało. Nie zatrzymało się dla bólu Lori. Nie mogła nawet wziąć wolnego, żeby odpowiednio opłakać stratę, bo straciłaby pracę. Więc ledwie dwa dni w domu, Lori wróciła do pracy w barze, jakby nic się nie stało.
Jakby nie straciła dziecka tydzień temu.
Minęły dwa tygodnie i nie, ból nie ustąpił, po prostu znalazła sposób, żeby z nim żyć.
Wszyscy jej współpracownicy wiedzieli, że zamierza oddać dziecko do adopcji. Bardzo powszechna wiedza, więc kiedy Birdie znalazła ją płaczącą w łazience w środku zmiany, jej pytanie brzmiało:
"Ale przecież nigdy nie chciałaś tego dziecka. Nie rozumiem, dlaczego teraz jesteś smutna."
Jej słowa były jak nóż przecinający wnętrzności. Natychmiast otarła łzy i wróciła do pracy, od tamtej pory nie rozmawiała z Birdie.
Jedyną częścią dnia, która dawała jej chwilę radości, było, gdy pani Grace przychodziła po mleko dla dziecka.
Lori udawało się odciągać mleko rano i po pracy, potem pakowała je, datowała i zamrażała.
Umówiły się na odbiór co trzy dni, ale z jakiegoś powodu Lori nie mogła przestać produkować więcej mleka, więc pani Grace czasami musiała przychodzić następnego dnia. Zastanawiała się, czy nie pogarsza sytuacji, oddając mleko.
Pani Grace była bardzo miła. Czasami, gdy przychodziła po mleko, przynosiła Lori jedzenie. Domowe posiłki. Raz przyniosła lasagne, a innym razem ciasto limonkowe.
Nigdy też nie męczyła się, opowiadając Lori o postępach dziecka, mimo że Lori udawała brak zainteresowania, gdy mówiła o dziecku.
W końcu zdecydowały się na imię. Nazywała się Emilia. Emilia Caine. Czasami nazywały ją Emmy.
Jared również się nie pojawił, może wciąż czuł się winny za wszystko. W końcu, gdyby jej nie popchnął, nie doszłoby do przedwczesnego porodu.
Część jej była zadowolona, że trzymał się z daleka, chociaż, znając go, nigdy nie zostanie z dala na długo. Modliła się i miała nadzieję, że teraz jest z dala na dobre.
Potrzebowała stabilności w swoim życiu. Stabilności i normalności.
Jared był rozdziałem, który desperacko potrzebowała zamknąć. Próbowała zamknąć ten rozdział od miesięcy.
"Lori! Stół numer trzy potrzebuje dolewki!"
Zawołała Birdie, a Lori skinęła głową, idąc do stołu z dzbankiem kawy w ręku.
"Hej! Widziałem cię tu wcześniej. Czy nie byłaś w ciąży?"
Zapytał, a Lori skinęła głową.
"Tak. Byłam."
Oczy mężczyzny prześlizgnęły się po niej w sposób, który znała aż za dobrze.
"Wow. Wyglądasz świetnie! Mam na myśli, jak na kogoś, kto właśnie urodził dziecko, wyglądasz niesamowicie!"
Skomentował, a Lori wymusiła uśmiech. Niechciane komentarze i okropne komplementy, to było coś, z czym zwykle musiała się zmagać w barze.
"Dzięki."
Mruknęła, odchodząc od jego stołu.
Gorąca?
Nie czuła się gorąca. Nic w niej nie czuło się gorące.
Była zraniona. Zraniona i złamana. I bała się, że nigdy nie odzyska się z bólu, który czuła, brutalnego gryzienia w piersi.
Była tak pogrążona w swoich uczuciach, że nie zauważyła, kiedy mężczyzna wszedł do baru.
Skupiała się na wycieraniu stołu, na którym dziecko zrobiło bałagan.
"Pani Wyatt? Czy jest pani panią Wyatt?"
Zapytał głęboki głos.
Lori nawet się nie odwróciła.
"Tak."
Odpowiedziała. Kiedy skończyła, odwróciła się i zobaczyła wysokiego mężczyznę tuż przed sobą.
Zrobiła mały krok w tył.
Był wysoki. Coś w jego obecności było przytłaczające.
Dominujący.
Bardzo wysoki.
Prawdopodobnie miał sześć stóp dwa, nosił węglowo czarny garnitur, skrojony i dopasowany do każdego cala jego ciała. Miał krótkie ciemne włosy, twarz była gładko ogolona, z wyjątkiem małego wąsika, miał głęboko niepokojące niebieskie oczy, które wyglądały zbyt niebiesko, by były naturalne, szczękę, która mogła przeciąć lód i kości policzkowe tak piękne, że jego twarz wyglądała, jakby była uformowana przez jakiegoś doskonałego boga.
Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok, łapiąc się na tym, że się gapi. Miał taki wpływ na ludzi i prawdopodobnie był z tego zadowolony.
"Możemy usiąść i porozmawiać gdzieś?"
Zapytał, a Lori spojrzała na Birdie, która obserwowała ją jak jastrząb.
"Teraz? Jestem na zmianie."
"Kim pan jest?"
Zapytała.
"Jestem Gabriel Caine. Ojciec małej dziewczynki, której oddajesz mleko od dwóch tygodni."
"Och. Nie mam spotkania z Grace do później dzisiaj."
Zamyśliła się Lori, a mężczyzna skinął głową.
"Wiem... Po prostu chciałem z tobą porozmawiać."
Birdie już się do nich zbliżała.
Lori spojrzała na nią i zmarszczyła brwi.
"Dobrze. Kończę za dziesięć minut, czy możemy porozmawiać po mojej zmianie? Już jestem na okresie próbnym i nie chcę bardziej denerwować szefa."
Powiedziała, a on skinął głową.
"Dobrze. Poczekam na ciebie w tym czarnym samochodzie na zewnątrz."
Powiedział, wskazując na elegancki czarny samochód na zewnątrz. Bez dalszych słów wyszedł z baru.
Po swojej zmianie Lori poszła do szatni i przebrała się.
Dobrze, że przynajmniej miała na sobie coś przyzwoitego. Jej wyblakła czerwona sukienka i stare buty doc martens były przynajmniej nadal prezentowalne.
Kiedy wyszła z baru, pan Gabriel Caine już wysiadł z samochodu i przeszedł na drugą stronę, aby otworzyć drzwi dla niej.
Dżentelmen?
Wow, zaskakujące. Lori nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio mężczyzna otworzył dla niej drzwi.
Kiedy weszła do luksusowego samochodu, natychmiast poczuła jego perfumy, które już wcześniej wyczuła w barze, ale tutaj były jedynym zapachem w samochodzie. Niesamowicie seksowne, piżmowe i pewne siebie. Przejechała dłonią po skórzanym siedzeniu samochodu, które prawdopodobnie było warte więcej niż kiedykolwiek widziała w swoim życiu.
Cholera, to musiało kosztować fortunę.
Podejrzewała, że rodzina małej Emilii jest zamożna, ale nie wiedziała, że są aż tak bogaci.
"Przede wszystkim chcę ci podziękować za pomoc. Twoja życzliwość wobec mojej córki, nawet w twoim własnym bólu, jest godna podziwu."
"Nie wiem, jak ci się odwdzięczyć."
Lori pokręciła głową.
"Nie potrzebuję zapłaty, panie Caine."
Grace z pewnością oferowała, pierwszego dnia, kiedy przyszła po mleko i zobaczyła jej mieszkanie. Oferowała.
"Wiem. I w normalnych okolicznościach nie proponowałbym ci, ale mam dla ciebie propozycję, pani Wyatt."
"Propozycję?"
Powtórzyła Lori.
Co bogaty, dobrze sytuowany mężczyzna jak pan Gabriel Caine mógłby mieć wspólnego z kimś takim jak ona?
"Jak już wiesz, Grace jest jedyną opiekunką mojej córki. Opiekuje się nią od urodzenia."
"Emilia straciła matkę przy porodzie."
Lori skinęła głową.
"Ale Grace jest starsza i szybko się męczy. Zdecydowaliśmy się na zatrudnienie niani, a Grace wspomniała, że jesteś jedyną osobą, którą by poleciła."
"Nianią?!"
Wykrzyknęła Lori, a Gabriel skinął głową.
"Uszanuję twoją decyzję o odmowie, pani Wyatt, ale byłbym równie zadowolony, gdybyś zdecydowała się podjąć tę pracę. Zamierzam hojnie cię wynagrodzić za twoje usługi."
Powiedział, podając jej kontrakt.
Lori wzięła go drżącymi rękami.
Czy to naprawdę się działo?
Przejrzała strony. Suma dziesięciu tysięcy dolarów miesięcznie, plus dodatkowe korzyści, uderzyła ją.
Co?
Dziesięć tysięcy dolarów?!
Wymagania były dość proste, miała być nianią na pełen etat, odpowiedzialną za opiekę nad Emilią i zapewnienie jej miłości i troski.
"Co o tym myślisz?"
Zapytał mężczyzna, a Lori otworzyła usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa.
Powoli, przełknęła ślinę i spojrzała na niego, patrzył na nią intensywnie, obserwując każdy jej ruch, każdą emocję jak jastrząb.
"Potrzebuję czasu, żeby przeczytać kontrakt i przemyśleć twoją ofertę."
Powiedziała, przełykając ślinę.
Skinął głową.
"Fair enough. Ale masz czas do jutra wieczorem. Oto moja wizytówka."
Podał jej elegancką wizytówkę.
"Kiedy podejmiesz decyzję, zadzwoń do mnie. Samochód przyjedzie po ciebie i twój bagaż."
Kiedy wysiadła z jego samochodu, patrzyła, jak odjeżdża, trzymając dokument w lekkim szoku.