




7. DEVRIM: KOMPROMIS
Devrim
"To zły pomysł."
Przewróciłem oczami - irytujący nawyk, który przejąłem od ludzi - i kontynuowałem marsz w stronę sypialni Vanyi. Obsidian szedł tuż za mną, choć nie wydawał żadnego dźwięku. Czasami życzyłem sobie, bym miał jego zdolność poruszania się tak cicho, ale z drugiej strony, było wiele rzeczy, które Obsidian potrafił, a których ja nie umiałem.
Rozbawienie wypełniło mnie, gdy otworzyłem drzwi do sypialni. Mieszkanie Vanyi było nieskazitelnie czyste - z wyjątkiem jej sypialni. Jak to mówili ludzie? Wyglądało, jakby przeszło przez nią tornado.
Obsidian nagle jęknął, co sprawiło, że spojrzałem na niego. Podążyłem za jego wzrokiem do skrawka tego, co kobiety nazywały bielizną, wiszącego na oparciu krzesła przy biurku.
Moje usta drgnęły, gdy podszedł i podniósł ją. Myślałem, że chce tylko przyjrzeć się bliżej, ale ku mojemu zaskoczeniu, Obsidian przyłożył ją do nosa i wciągnął głęboki oddech.
Dźwięk, który wydał, przeszył mnie do samego rdzenia. Nigdy nie byłem zainteresowany tą samą płcią, więc zaskoczyło mnie, że dźwięk, który wydał, podniecił mnie.
"Jak pachnie?" zapytałem chrapliwie.
Jego oczy spotkały się z moimi. "Słodko."
"Chcesz jej," powiedziałem z realizacją.
Jego oczy natychmiast opadły, a ręce zacisnęły się w pięści. "Jest człowiekiem."
"I co z tego?" Zrobiłem krok w jego stronę, ale zamarłem, gdy warknął.
"Nie poradzi sobie z tym, co chcę jej zrobić."
Obserwowałem go w milczeniu. "Lara mówiła coś o Vanyi, zanim wyjechali, prawda?" Zrobiłem kolejny krok bliżej. "Dlatego znowu spędzasz większość czasu w piwnicy."
Jego usta rozchyliły się, ukazując ostre końcówki kłów. Reagował tak tylko wtedy, gdy ktoś go wkurzył. Obsidian był nieprzewidywalny, i to był powód mojej ostrożności. Jeden zły ruch z mojej strony, a mógłby wybuchnąć w sekundę.
"Obsidian—"
"Nie poradzi sobie z tym."
Zmarszczyłem brwi. "Co masz na myśli?"
Podniósł rękę z bielizną do nosa i wciągnął kolejny głęboki oddech, sprawiając, że jego klatka piersiowa zadrżała.
Po kilku sekundach wahania, podszedłem do niego i zamknąłem odległość, która nas dzieliła. Poruszałem się powoli, gdy wyciągnąłem rękę. Ciało Obsidiana drgnęło, gdy moje palce owinęły się wokół jego nadgarstka, a jego oczy otworzyły się szeroko.
Utrzymując kontakt wzrokowy, przyciągnąłem jego rękę do siebie i powąchałem materiał, który wciąż trzymał w dłoni.
Miał rację; pachniała słodko.
Moje usta zaschły, gdy wciągnąłem kolejny głęboki oddech. Zastanawiałem się, czy Vanya smakuje tak dobrze, jak pachnie.
"To zły pomysł," wychrypiał.
Mrugnąłem, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wyrwał nadgarstek z mojego uścisku i wyszedł z pokoju. Moje brwi zmarszczyły się. O czym on mówił?
"Pozwól, że to wyjaśnię," burmistrz Reeves krzyknął. "Chcesz, żebym dał ci pozwolenie na zabranie mojej córki do lasu?"
Przeciągnąłem ręką przez włosy, starając się zachować spokój. Chciałem wbić trochę rozsądku w tego człowieka. Dlaczego ludzie są tacy głupi?
"Masz pojęcie, co ludzie pomyślą?"
Moje oczy skierowały się na Vanyę. Siedziała na jednym z niewygodnych krzeseł, z rękami zaciśniętymi na kolanach i wzrokiem utkwionym w ścianie, ale wiedziałem, że słuchała.
Trudno było nie słyszeć, gdy człowiek krzyczał; byłem pewien, że wszyscy w domu, którzy nie byli w pokoju, nadal mogli słyszeć każde jego słowo.
Moje oczy skierowały się na Ezrę, gdy się poruszył. Skinął głową w stronę drzwi - znak, że chciał porozmawiać ze mną na osobności. Pokręciłem głową i zwróciłem uwagę z powrotem na burmistrza.
"Bezpieczeństwo twojej córki jest naszym głównym zmartwieniem," powiedziałem mu. "Zabójca uciekł, a on myśli, że Vanya go widziała. Boję się, że mogłaby... jak to się mówi?" Wykonałem gest, próbując znaleźć odpowiednie słowo.
"Zidentyfikować," podpowiedziała Vanya.
Uśmiechnęła się do mnie lekko, gdy nasze oczy się spotkały. Skinąłem jej głową i spojrzałem z powrotem na jej ojca.
"Morderca myśli, że będzie mogła go zidentyfikować. Jeśli będzie martwa, będzie mógł kontynuować swoje działania bez naszej wiedzy."
Burmistrz Reeves wstał i przeszedł wokół swojego biurka z rękami za plecami i lekko pochyloną głową.
"Jesteś pewien, że to nie był ktoś z twoich?"
Warknąłem na niego.
"Po co mieliby kogoś zabić?" zapytała Vanya, zanim zdążyłem odpowiedzieć. "Mieszkają w lesie i ledwo wychodzą, chyba że po zapasy."
"Trzymamy się blisko domu z jakiegoś powodu," mruknął Ezra. "Mamy coś, co wy ludzie nazywacie systemem. Gdyby któryś z członków był nękany przez człowieka lub spotykał się z nim, porozmawiałby o tym z Devrimem."
"A co jeśli nie?" zapytał burmistrz Reeves.
"Zrobiliby to," powiedziałem mu.
"Jesteśmy tylko częściowo ludźmi, burmistrzu"—Ezra błysnął kłami w stronę mężczyzny—"ale to nie znaczy, że żyjemy jak wy. My, pantery, trzymamy się razem. Jeśli ktoś z nas ma kłopoty, wszyscy pomagamy. My—"
"Dość, Ezra."
Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było, aby ludzie wiedzieli o nas więcej, niż już wiedzieli. Nasze liczby i tak już zmalały z powodu ich niezdolności do rozważenia czegokolwiek poza sobą.
"Przepraszam," mruknął Ezra, pochylając głowę.
Prawie czułem ciekawość Vanyi. Jej oczy wypalały we mnie dziury. Miała pytania—wiele z nich—ale nie zamierzałem ryzykować odpowiedzi. Wiedziałem, że nie powiedziałaby nikomu, gdybym ją o to poprosił, ale ludzie są słabi. Rzeczy można z nich łatwo wyciągnąć torturami, ale my byliśmy szkoleni, by wytrzymać, a oni nie.
"Nie wierzę, że ktoś chce skrzywdzić moją córkę," mówił burmistrz Reeves. "Próbują zwrócić moją uwagę, i udało im się." Spojrzał na mnie. "Dziękuję za troskę, ale zajmę się tym sam."
"Nie wracam tutaj." Vanya zerwała się i podeszła do ojca. "Wyprowadziłam się z jakiegoś powodu!"
"To nie podlega dyskusji, kochanie." Burmistrz Reeves spojrzał surowo na swoją córkę. "Nie będę tolerował histerii."
Histerii? Moje oczy skierowały się na Ezrę w pytaniu. Wzruszył ramionami, wyglądając na równie zdezorientowanego jak ja.
"Tato—"
"Powiedziałem, Vanya!" Spojrzał na nią groźnie. "Nie pójdziesz nigdzie bez poinformowania mnie lub eskorty ochrony, dopóki to się nie wyjaśni. Czy to jasne?"
Vanya skrzyżowała ramiona z westchnieniem. "Doskonale."
"Dobrze. Jeden z moich ludzi odprowadzi cię do mieszkania, żebyś spakowała swoje rzeczy."
"Ja to zrobię," powiedział Ezra, wychodząc naprzód. "Mogę wyczuć, czy ktoś był w jej mieszkaniu po wyjściu policji."
Prawie powiedziałem mu, że Obsidian i ja już to zrobiliśmy, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.
Policja nie znalazła żadnych materiałów wybuchowych w jej mieszkaniu, budynku ani samochodzie. Żaden z nas nie wierzył, że bomba została podłożona tylko po to, by ich przestraszyć. To była poważna sprawa, którą musiałem uświadomić jej ojcu.
"To dobry pomysł," powiedziałem. "Jak to mówicie, ludzie? Lepiej dmuchać na zimne?"
Vanya zaśmiała się. "Trafiłeś w sedno."
Uśmiechnąłem się do niej, zanim znowu zwróciłem się do jej ojca. "Jeśli coś się stanie, Ezra ją ochroni."
Burmistrz Reeves wciąż się wahał. "Tak samo jak moi ludzie."
"Reeves, nie chcę cię obrażać, ale twoi ludzie nie zareagują wystarczająco szybko. Ezra będzie w stanie wyczuć niebezpieczeństwo i zabrać Vanyę w bezpieczne miejsce, zanim zostanie ranna lub zabita."
"Dobrze," westchnął. "Zabierz ją do mieszkania i przyprowadź z powrotem. Kilku moich ludzi pójdzie za wami jako wsparcie, jeśli będziecie tego potrzebować, choć wątpię, żebyście potrzebowali."
Wykonałem gest ręką do Ezry. Skinął głową i poszedł za Vanyą z pokoju. Powinienem iść z nimi, dwóch zawsze lepiej niż jeden, ale musiałem zostać i spróbować przemówić burmistrzowi do rozsądku.