




Rozdział II: Knajpa
Dźwięk ćwierkających ptaków i szum wiatru przenikający przez drzewa wdzierał się przez szklaną powierzchnię okien. Niesiony przez tkaninę zasłon, muzyka odbijała się echem w pokoju, towarzysząc rytmicznemu oddechowi jedynego mieszkańca.
Spokój zakłócało jedynie irytujące urządzenie.
Oddech, wcześniej gładki i równy, zatrzymał się na chwilę, zanim został wypuszczony z westchnieniem.
Po kilku chwilach dźwięk ucichł, zanim właściciel usiadł. Pościel zsunęła się na jego biodra, a jego czarne włosy były w nieładzie, stercząc w różnych kierunkach, gdy przeczesał je ręką. Jego oczy błyszczały jasno w półmroku pokoju, zanim podrapał się po karku. Rozciągając ramiona nad głową, wydał z siebie zadowolone westchnienie, zanim postawił stopy na zimnej drewnianej podłodze.
Stojąc przed zasłonami, rozsunął je, aby zobaczyć jasne słońce, które ożywiało ziemię. Ogrodnicy dbali o kwiaty, teren był patrolowany przez strażników, a bez wątpienia obszar przed jego drzwiami był sprzątany przez pokojówki i służących.
Dźwięk powiadomienia z telefonu sprawił, że mężczyzna odwrócił się w stronę dźwięku.
Podchodząc do urządzenia, zerknął na ekran, a na jego ustach pojawił się mały uśmiech, gdy odpisywał na wiadomość.
Pukanie do drzwi skierowało jego uwagę na powierzchnię, zanim ponownie spojrzał na ekran.
"Proszę wejść."
"Dzień dobry, panie." Mężczyzna w późnych latach dwudziestych, ubrany w garnitur, przywitał się z ukłonem głowy. "Czy życzy pan sobie śniadanie?"
"Nie, Majorze. Wybieram się na śniadanie na zewnątrz." Poinformował, rzucając telefon na łóżko.
"Oczywiście, panie,"
"Możesz odejść," powiedział Arcangelo, a mężczyzna ponownie ukłonił się i wyszedł z sypialni.
Kładąc rękę na ranie postrzałowej, Arcangelo stał w milczeniu, zanim potrząsnął głową i wyszedł za drzwi. Przechodząc przez korytarz, otworzył inne drzwi, zaglądając do słabo oświetlonej sypialni. Chichocząc pod nosem, wszedł do środka.
Mały chłopiec leżał na łóżku typu queen size, częściowo spadając z niego, całkowicie rozłożony na materacu. Pochylając się, Arcangelo delikatnie potargał mu włosy, zanim zawołał go.
"Arsenio, kolego, czas wstać." Powiedział, gdy chłopiec się poruszył. "Chodź, ciocia Alyna czeka na nas z Claudią."
"Nie ma przedszkola?" Arsenio wymamrotał w odpowiedzi, przewracając się na łóżku.
Jego pytanie wywołało u jego wujka krótki śmiech, zanim potrząsnął głową.
"Tak, przedszkole." Poinformował, podnosząc małego chłopca, trzymając sześciolatka w ramionach. "Idziemy na śniadanie, a potem odprowadzę cię do przedszkola, dobrze?"
"Dobrze." Mały chłopiec ziewnął, pocierając oczy.
"Dobrze. Idź się przebrać, a potem wyjdziemy."
Chłopiec skinął głową w odpowiedzi, zanim wyskoczył z ramion wujka i pobiegł do swojej łazienki.
Wstając z łóżka, Arcangelo rozejrzał się po różnych zabawkach w pokoju swojego siostrzeńca, zanim jego wzrok zatrzymał się na portrecie jego brata i szwagierki: rodziców Arsenia.
Odwracając się od zdjęcia, wrócił do swojego pokoju, aby się odświeżyć. Ubierając szary garnitur dwuczęściowy z białą koszulą na guziki, poprawił spinki do mankietów i spryskał się perfumami, zabrał swoje niezbędne rzeczy, zanim wyszedł za drzwi i zszedł po dwóch piętrach schodów.
Na każdym półpiętrze mężczyźni kłaniali się głowami, a on odpowiadał im skinieniem. Spotykając swojego siostrzeńca na parterze, uśmiechnął się do sześciolatka, który stał przed nim w beżowych spodniach i koszulce z Spidermanem pod lekką kurtką, z plecakiem w kształcie dinozaura przewieszonym przez ramiona.
Chwytając jego małą, miękką dłoń w swoją znacznie większą, zrogowaciałą, obaj ruszyli w stronę wejścia. Duże podwójne drzwi otworzyły się, gdy wyszli na poranne słońce. Wdychając świeżą rosę, Arcangelo podniósł Arsenia na ręce, zanim ruszył w stronę dużego Range Rovera, który czekał na nich.
Usadzając siostrzeńca w foteliku samochodowym, sam zajął miejsce kierowcy, zanim ruszył do celu, zatrzymując się przed starannie utrzymaną włoską willą. Wysiadł, zauważając parę zielonych oczu, które natychmiast odwróciły wzrok, wracając do podlewania roślin, z golden retrieverem skaczącym obok swojego właściciela, podczas gdy Arcangelo obserwował w milczeniu.
"Wujku!" zawołał głos, gdy mężczyzna spojrzał w górę, natychmiast zaatakowany przez małą dziewczynkę, która przytuliła się do jego nogi.
"Hej!" zaśmiał się, podnosząc malucha na ręce i obsypując ją pocałunkami.
"Zobacz! Susie!" zawołała do niego, pokazując mu małą pandę, którą trzymała w ramionach.
"Cześć, Susie!" odpowiedział z takim samym entuzjazmem jak dziecko.
Oboje cicho się śmiali, gdy odezwał się głos.
"Dzień dobry, bracie." Jego siostra podeszła i przywitała go uściskiem i pocałunkiem w policzek, na co on odpowiedział tym samym. "Idziemy?"
"Chodźcie, wsadzimy was do samochodu," polecił Arcangelo, niosąc swoją siostrzenicę na drugą stronę. Gdy maluch był już przypięty w foteliku, a rodzeństwo usadowiło się wygodnie, ruszyli do celu.
Po przyjeździe, Arcangelo szedł ulicą, rozglądając się wokół. Vincent opowiedział mu o małej knajpce w mieście, która serwowała pyszne szarlotki z bardzo mocną kawą, i że powinien ją wypróbować. Teraz stał na środku chodnika, szukając wspomnianej knajpki.
W końcu, po bezcelowym krążeniu, znalazł ją.
Włoska Knajpka.
Alyna zauważyła alejkę prowadzącą na tyły, więc skierowali się tam. Był tam biały płot tworzący duży kwadrat, w którym stały stoły i krzesła z parasolami przeciwsłonecznymi.
Otwierając małą białą bramkę, weszli do środka.
Widząc ograniczoną liczbę osób siedzących na zewnątrz, Arcangelo zastanawiał się, czy wewnątrz są ludzie, czy może mają spokojny dzień. Wzruszając ramionami, usiadł tyłem do budynku, ciesząc się ciepłymi promieniami słońca, zasłaniając oczy ciemnymi okularami. Alyna usiadła naprzeciwko niego, z ich siostrzeńcem po prawej stronie i córką Alyny po lewej.
"Jak się czujesz?" zapytała Alyna swojego starszego brata, opierając się o stół i patrząc na niego z troską.
"W porządku." zapewnił, instynktownie dotykając szwów na brzuchu. "Trochę boli, ale nic, czego bym nie zniósł."
"Jak w ogóle znalazłeś się w tej sytuacji?" syknęła cicho.
"Alyna, nie przy dzieciach."
Jego siostra zacisnęła usta w cienką linię, zanim sięgnęła do torby po okulary przeciwsłoneczne, założyła je i zaczęła rozglądać się bez celu, podczas gdy dzieci rozmawiały między sobą. Arcangelo westchnął z irytacją, wyciągając papierosa i wkładając go między usta, zauważając, jak jego siostra patrzy na niego z gniewem.
"Dobrze, dobrze." ustąpił, podnosząc ręce i wstał z miejsca, zapalając papierosa, gdy odchodził, by palić w rogu. Alyna obserwowała jego ruchy, zauważając, jak zerka na stół trzech dziewczyn, które były blisko siebie i chichotały. Prychnęła, widząc mały uśmieszek na twarzy brata.
"Dzień dobry." miękki i chrapliwy głos odezwał się, gdy Alyna podskoczyła z zaskoczenia. Spojrzała w górę i zobaczyła jedną z kelnerek stojącą przed nią z przyjaznym uśmiechem i szalikiem na szyi. "Tylko jedno menu?"
Spojrzała w stronę Arcangelo, widząc, jak rozmawia przez telefon, odwrócony do nich plecami.
"Hej, bracie!" zawołała do jego pleców. "Chcesz, żebym zamówiła za ciebie?"
Jego odpowiedzią było machnięcie ręką, co Alyna uznała za potwierdzenie.
"Tak, jedno menu, proszę,"
Zerkając na menu, od razu wiedziała, co chce zamówić dla siebie i brata, teraz pozostawało tylko, by dzieci zdecydowały. W końcu, po trochę marudzenia i niezdecydowania, doszli do wniosku. Wołając kelnerkę, ta wróciła z notatnikiem i uśmiechem.
"Co by pani chciała zamówić?"
"Dobrze, więc ten mały tutaj," Alyna mówiła, wskazując na Arsenio, który się uśmiechnął. "Będzie miał brioche z kremem. A ta młoda dama tutaj będzie miała strudel z jabłkami. Oboje będą mieli do tego mleko. Mój brat i ja chcielibyśmy zamówić waszą wytrawną zapiekankę śniadaniową i oboje poprosimy kawę. Ja biorę dwie łyżeczki cukru, śmietankę i mleko, a on lubi swoją kawę czarną z jedną łyżeczką cukru."
"Dobrze, więc brioche z kremem. Strudel di Mele. Dwa wytrawne talerze. Dwa szklanki mleka. Dwie kawy. Jedna z dwoma cukrami, śmietanką i mlekiem, a druga czarna z jednym cukrem." Powtórzyła zamówienie, a Alyna skinęła głową na potwierdzenie. "W porządku, jedzenie będzie gotowe za dwadzieścia minut."
Po tych słowach kelnerka zaczęła odchodzić, gdy Arcangelo podszedł. Przechodząc za nią, usiadł na swoim miejscu, zaczynając rozmowę ze swoim siostrzeńcem i siostrzenicą.
I tak jak kelnerka powiedziała, po 20 minutach przyniosła śniadanie.
"Proszę bardzo, młody człowieku." Uśmiechnęła się delikatnie do Arsenio, kładąc przed nim talerz. "A dla ciebie, moja droga." Kontynuowała.
"Proszę pani." Skinęła głową, kładąc zapiekankę przed Alyną, wraz z jej kawą, a następnie zwróciła się do Arcangelo, natychmiast zamarzając, gdy zobaczyła jego twarz. Spoglądając w górę, jego usta lekko się otworzyły, gdy zobaczył panikę w jej oczach.
"Co się stało?" zapytała Alyna kelnerkę, zauważając lekki dreszcz przechodzący przez nią, gdy ta została wyrwana z osłupienia.
"Nic, proszę pani." zapewniła, zaczynając kłaść jego talerz i kawę drżącymi rękami.
"Nie rób sceny." wyszeptał jej do ucha, gdy się pochyliła.
Przełykając ślinę, dała niewidoczny znak głową, zanim odsunęła się z wymuszonym uśmiechem. Skinąwszy krótko głową, szybko odeszła, a Arcangelo zaczął jeść swoje śniadanie, zostawiając Alynie zastanawiającą się, co się właśnie stało. Odrzucając swoją ciekawość, zaczęła jeść, a wszyscy jedli, rozmawiając lekko. Dziwne zachowanie kelnerki nie zostało poruszone, za co Arcangelo był wdzięczny.
Gdy wszyscy skończyli i Arcangelo zapalił kolejnego papierosa, inna kelnerka przyniosła rachunek. Płacąc należną kwotę wraz z hojnym napiwkiem, wyszli z knajpki. Arcangelo odprowadził swojego siostrzeńca do przedszkola, żegnając się z nim, zanim spędził większość poranka z siostrzenicą i siostrą. W końcu odwiózł siostrę i siostrzenicę do jej domu. Żegnając się, odjechał z powrotem do posiadłości.
Po wejściu, mężczyźni przywitali go ukłonami głowy, gdy szedł korytarzem do swojego gabinetu, gdzie zobaczył mężczyznę w późnych latach dwudziestych, stojącego z szklanką soku pomarańczowego i patrzącego przez okno.
"Ricardo." Arcangelo skinął głową do mężczyzny, skutecznie przyciągając jego uwagę.
"Szefie," odezwał się z ukłonem głowy.
"Czym zawdzięczam tę nagłą przyjemność?" zapytał, siadając za biurkiem i obserwując, jak Ricardo siada przed nim.
"Słyszałem o wypadku podczas negocjacji." powiedział, a Arcangelo spojrzał na niego z uniesioną brwią. "Przyszedłem złożyć najlepsze życzenia."
"I?" Arcangelo przeciągnął, podpisując dokument, wiedząc, że mężczyzna przed nim nie przyszedł tylko z 'najlepszymi życzeniami' szybkiego powrotu do zdrowia. Chciał czegoś. Zawsze czegoś chcieli.
"I chciałem wiedzieć, co zamierzasz zrobić z ludźmi, którzy myśleli, że mogą grać ostro?"
"Znajdźmy ich, zanim podejmiemy drastyczne kroki."
"Oczywiście," Ricardo skinął głową ze zrozumieniem, "Jednak zastanawiałem się, na jakim etapie jesteś w ich poszukiwaniach."
"Na żadnym," Arcangelo stwierdził bez ogródek. "Nie jesteśmy na żadnym etapie. Byłem na odpoczynku przez ostatnie dwa tygodnie i to mój pierwszy dzień w biurze."
"Racja. Oczywiście."
"Jesteśmy skończeni?"
"Czy...czy potrzebujesz pomocy w ich znalezieniu?"
"Mam wykwalifikowany zespół tropicieli pod swoim dachem, myślę, że dam sobie radę." powiedział lekceważąco, otwierając teczkę i czytając słowa, marszcząc brwi. Ricardo otworzył usta, by coś powiedzieć, zanim Arcangelo podniósł rękę, by go zatrzymać.
Chwytając telefon stacjonarny obok siebie, wykręcił numer, przeglądając słowa jeszcze raz.
"Co to, do cholery, jest?" powiedział do telefonu. "Dlaczego nie powiedziano mi, że jeden z moich sojuszników chce zerwać więzi z moją mafią?"
Arcangelo słuchał w milczeniu przez chwilę.
"A kiedy to się stało? Dzisiaj? I nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć wcześniej?"
Z niezadowolonym warknięciem odłożył słuchawkę, zanim zwrócił się do Ricardo, który niespokojnie wiercił się pod jego lodowato niebieskimi oczami.
"Chcesz pomóc? To weź mój zespół tropicieli i złap tych drani. I zanim zapytasz, możesz zatrzymać nagrodę, chcę ich głowy."
Ricardo uśmiechnął się, po czym skinął głową i wyszedł za drzwi. Arcangelo wstał z miejsca, chwycił telefon i zadzwonił do osoby, która chciała zerwać z nim więzi.
"Wiesz, co się stanie, gdy zerwiemy więzi?" mówił do telefonu, idąc do swojej sypialni. "Po pierwsze, wieści w podziemiu rozchodzą się bardzo szybko. Wszyscy dowiedzą się, że nie jesteś już moim sojusznikiem i chłopcy będą mieli z tego niezły ubaw."
"Potem twoi międzynarodowi, krajowi i lokalni wrogowie usłyszą, że wypadłeś z mojej łaski i co ich powstrzyma przed atakiem na ciebie? Ta żałosna, drugorzędna zbrojownia, którą nazywasz arsenałem? O, nie sądzę. Nie będą mieli problemu, żeby się do ciebie dostać."
"Ale, o, czekaj, najpierw chcą, żebyś cierpiał. Chcą, żebyś cierpiał tak, jak oni cierpieli. Rozszarpią twoją rodzinę na kawałki. Najpierw twoją żonę, kochankę, syna, córkę, ale nie zrobią tego bez zabawy, a potem zajmą się tobą. Będą się bawić, śmiać, pić i cieszyć się, a potem. Dopiero wtedy zaczną z tobą. I mogę cię zapewnić, że użyją różnych form tortur, aż będziesz tylko złamaną skorupą człowieka."
"Chcesz tego?" Arcangelo zapytał do telefonu, zapalając papierosa i wypuszczając dym. "Nie? Dobrze,"
"To szkoda. Bo nigdy nie powinieneś był wysyłać mi tego gówna, które nazywasz 'negocjacją'. Dokumenty zostały podpisane. Do zobaczenia w piekle, stary przyjacielu." Uśmiechnął się, słysząc, jak mężczyzna po drugiej stronie jęczy, zanim zakończył rozmowę.
Chichocząc do siebie, poczuł, jak krew pulsuje w jego żyłach, rozglądając się po pokoju, chwytając to, czego szukał, zanim znów wyszedł.
Rosalie przetarła oczy i potknęła się w korytarzu, kierując się do swojego mieszkania. Wkładając klucze do zamka, przekręciła je, zanim weszła do ciemnego mieszkania. Zamykając za sobą drzwi, włączyła światło i ponownie przetarła oczy, pragnąc tylko spać.
"Jak się ma twoja szyja?" Głos odezwał się za nią, a ona krzyknęła i odwróciła się, by zobaczyć mężczyznę siedzącego na jej kanapie. "Wygląda lepiej teraz."
"C-co ty tu robisz?" wyjąkała, przyciskając plecy do drzwi, jej ręce drżały, a oddech był ciężki, cała twarz pozbawiona koloru. "Czego-czego chcesz ode mnie?"
"Nic, tylko oddać to." Wstał i położył jej szal na oparciu kanapy, wyprany i wyczyszczony. "Przyszedłem też podziękować za uratowanie mi życia i nie robienie sceny w knajpce."
Przełykając boleśnie, nieświadomie położyła rękę na szyi i skinęła głową.
Podszedł do niej, a ona jęknęła i nadal przyciskała się do drewnianych drzwi. Arcangelo spojrzał na nią z uniesioną brwią, podnosząc rękę, a ona natychmiast skuliła się ze strachu, zamykając oczy. Głośny oddech wyrwał się z jej ust, a oczy otworzyły się szeroko na zimne uczucie jego opuszków palców delikatnie tańczących po przebarwieniach na jej szyi.
"Mi dispiace tanto per quello che ti ha fatto ... per quello che hai dovuto passare ... non è facile ... lo so. (Bardzo mi przykro za to, co ci zrobił ... za to, przez co musiałaś przejść ... to nie jest łatwe ... wiem.)" Mówił cicho, a Rosalie patrzyła na niego szeroko otwartymi niebieskimi oczami, przerażona zmartwionym wyrazem jego oczu, gdy jego czoło marszczyło się z troską, a usta były mocno zaciśnięte. "Voi non meritano questo. (Nie zasługujesz na to.)"
"Chi...siete?" (Kim jesteś?) Rosalie powiedziała cicho, jęcząc, gdy jego oczy nagle podniosły się, by spotkać jej własne.
Jej usta natychmiast się zamknęły, gdy jego twarz nagle stała się pozbawiona emocji. Nagle usłyszała kliknięcie zamka. Jej oczy otworzyły się szeroko, patrząc na niego z niedowierzaniem.
"Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym już iść."
Patrząc na niego zdezorientowana, odsunęła się od drzwi i obserwowała, jak je otwiera i wychodzi, zanim spojrzał przez ramię, a potem zamknął za sobą drzwi z wyraźnym kliknięciem.
"Może powinnaś zmienić zamki."