Read with BonusRead with Bonus

1

POV Savannah Bowen

KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ

"Proszę, Sava," błagała Selena, jej oczy pełne łez. "Nie możesz tego zrobić. Nie możemy się rozdzielić—jest zbyt niebezpiecznie."

Prosta i zniszczona chatka, którą znaleźliśmy, głęboko w rumuńskiej wsi, przyniosła poczucie komfortu, bo była najbliższym domem, jaki mieliśmy od miesięcy. To tutaj świętowałam moje dwudzieste drugie urodziny razem z Seleną, z małym ciastem, które moja siostra potajemnie wzięła z pobliskiego sklepu.

Położona w sercu lasu, wydawała się należeć do grupy myśliwych, którzy nie używali jej od lat. Złamanie zamka i wślizgnięcie się do środka z moją siostrą, aby uciec przed łagodnymi temperaturami, nie było trudne.

Przez miesiące udawało nam się żyć w spokoju, choć cień Łowcy, który nas ścigał, wciąż się nad nami unosił.

"Jeszcze bardziej niebezpiecznie jest, jeśli zostaniemy razem," argumentowałam, wypuszczając z siebie zirytowane westchnienie. "Sel, to będzie tylko kilka dni. To nasza jedyna szansa."

Moje ciepło zbliżało się; czułam jego efekty na swoim ciele—drżenie, intensywne ciepło i pulsujący ból między nogami. Nie wspominając o ciężkich i bolących piersiach. Bez zioła, które tłumiło ciepło, ponieważ nasze zapasy się skończyły, alfy wysłane przez Łowcę wyczują mnie z odległości wielu kilometrów.

Nie przypadkowo trafiliśmy do Rumunii. Po długich poszukiwaniach odkryliśmy, że zioło używane do tłumienia naszego ciepła—to samo, które nasz ojciec zmuszał nas do przyjmowania—pochodzi stąd. Od tego czasu Selena i ja próbowaliśmy dowiedzieć się więcej o nim, bez sukcesu.

Teraz mój nowy cykl był bliżej niż kiedykolwiek, a byliśmy w wielkim ryzyku bycia złapanymi bez tłumika. Na pewno mnie wyczują. Tak samo jak każdy inny alfa wilk w pobliżu.

Ciepło trwa zazwyczaj siedem dni, raz w miesiącu. Było bolesne, katastrofalne i nie do zniesienia. To nie tylko dyskomfort; to desperacja ciała szukającego kogoś, kto pomoże mu przetrwać i zaspokoić jego potrzeby.

To nasza pierwotna natura szukająca idealnego partnera, aby zapewnić przetrwanie naszego gatunku.

Selena przygryzła wargę, wyglądając na zdenerwowaną.

"Ile dni do naszego ponownego spotkania?"

Zastanowiłam się przez chwilę, moje serce biło szybciej, a fala ciepła rozprzestrzeniała się we mnie. Wzięłam głęboki oddech, próbując kontrolować pierwszy symptom nadchodzącego ciepła.

"Siedem, może trochę mniej lub więcej."

"Gdzie?"

Rozejrzałam się, szukając rozwiązania dla nas. Im dłużej zostawałam, tym większe ryzyko dla nas obu. Już emitowałam feromony—mogłam wyczuć słodki zapach wydobywający się z moich porów.

Od kiedy nasza rodzina została zniszczona przez tego drania Łowcę, to miejsce było najbliższym domem, jaki mieliśmy. Nie chciałam narażać ani ujawniać naszej lokalizacji i stracić wszystkiego, co zbudowaliśmy.

Nie mieliśmy jeszcze stałej pracy, ale sprzątałam pobliską piekarnię nocą, niewidoczna dla klientów, co pomagało ukryć moją tożsamość. Selena pracowała krótkie zmiany w barze, unikając rozpoznania przez kogokolwiek.

Praca była ryzykiem, którego nie mogliśmy uniknąć, kalkulowanym ryzykiem, które Selena i ja musieliśmy podjąć, jeśli chcieliśmy jeść. Uciekliśmy z niczym poza ubraniami na naszych plecach—cienkimi, podartymi sukienkami przylegającymi do naszej skóry, materiałem sztywnym i ciemnym od zardzewiałych plam krwi naszych rodziców.

Metaliczny zapach utrzymywał się na nas przez dni, przerażające przypomnienie o przemocy, której uciekliśmy, wsiąknięte w postrzępione nici, gdy potykaliśmy się przez dzicz, boso i desperacko.

Każda moneta, którą teraz zarabialiśmy, szła na skrawki jedzenia—czerstwy chleb, poobijane owoce—cokolwiek, aby uciszyć dokuczający głód, który stał się naszym stałym towarzyszem.

Po ucieczce przed Łowcą przy ołtarzu, włamałam się do domu Alfy Caspiana—najbliższego miejsca, gdzie byliśmy—i ukradłam cały jego zapas tłumika. Tak właśnie Selena i ja przetrwaliśmy te ostatnie miesiące. Potem pobiegliśmy do miasta i ukradliśmy trochę ubrań z domowej suszarki. Zraniłam się, plamiąc sukienkę moją krwią, i rozsypałam małe kawałki materiału przez las, aby zmylić ich co do naszej prawdziwej lokalizacji.

Udało się—ledwo.

Wślizgnęliśmy się na trzęsący się pociąg tuż przed zachodem słońca, gwizd rozbrzmiewał, gdy skuliliśmy się w kącie wagonu towarowego, trzymając się nawzajem przy zimnych metalowych ścianach. Tej nocy zostawiliśmy za sobą naszą starą watahę, jedyny świat, który kiedykolwiek znaliśmy, blaknący w oddali z każdym kilometrem pożeranym przez pociąg.

Ale Hunter był nieustępliwy, cień zawsze czający się kilka kroków za nami. Jego zwiadowcy zbliżali się więcej niż raz—zbyt blisko—ale udało nam się pozostać na przedzie, przemykając przez miasta i lasy jak duchy, napędzani strachem i kruchą nadzieją na coś lepszego.

Teraz, stojąc w chłodzie ogrodu Fenrira, ściskałam mocno plecak, trzymając pasek drżącymi palcami.

Myślenie o Hunterze skręcało mi żołądek w supeł, fala mdłości wznosiła się tak gwałtownie, że musiałam przełknąć ślinę, aby ją powstrzymać. Nienawidziłam go—nienawidziłam go każdą cząstką swojego ciała, tak głęboko, że wydawało się, że wyryło się to w moich kościach. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że można tak bardzo kogoś nienawidzić, odczuwać tak wszechogarniającą wściekłość, ale on udowodnił mi, że to możliwe.

Tak, to było możliwe, i nosiłam tę prawdę jak ranę, która nie chciała się zagoić.

"Nie mam pojęcia," przyznałam Selinie, mój głos ledwo ponad szeptem, spoglądając na jej zacienioną sylwetkę obok mnie. "Nie możemy tu wrócić, dopóki nie będę pewna, że feromony zniknęły. Nie mogę ryzykować kompromitacji twojej lokalizacji… ani naszego domu."

Dom. Takie proste słowo, a jednak niosło ciężar, który naciskał na moje piersi, grożąc ich rozdarciem.

Jak wszystko mogło się tak całkowicie rozpaść w zaledwie kilka chwil?

Jeszcze kilka miesięcy temu odliczałam dni do mojego ślubu z Hunterem, serce drżało z naiwną ekscytacją. Marzyłam o wolności, którą obiecał—wolności od żelaznego uścisku naszego ojca, od duszących zasad naszej watahy. Wyobrażałam sobie życie z nim jako moim partnerem, bajkę utkaną z opowieści, które trzymałam jako dziewczynka: przytulny dom pełen miłości, jego ramiona jako azyl, jego przysięgi jako tarcza przeciw światu.

Myślałam, że był moją ucieczką, moim szczęśliwym zakończeniem, tym, który sprawi, że poczuję się bezpieczna i cała.

Teraz byłam uciekinierką, zawsze biegającą, goniącą za wolnością, która wydawała się jak piasek przesypujący się przez palce. Ścigana przez samego partnera, któremu kiedyś ufałam, ramiona, które uważałam za schronienie, teraz były klatką, z której ledwo uciekłam.

Głupia. Naiwna.

Słowa odbijały się echem w moim umyśle, ostre i oskarżycielskie, potrząsnęłam głową, jakbym mogła wyrzucić wspomnienia jak luźne kamienie.

"Twoje ruję też niedługo się zacznie," wyszeptałam, chwytając jej ramiona i zmuszając ją, by na mnie spojrzała. "Musisz znaleźć zioła, Sel. Bez nich nigdy nie przestaniemy uciekać, a Hunter zawsze będzie się zbliżał do miejsca, gdzie jesteśmy. Nigdy nie będziemy przed nim."

Nie mieliśmy pojęcia, gdzie są zioła—tylko, że są w Rumunii. I to był ogromny, kolosalny problem. Skradziona zapas od Caspiana była naszym jedynym ratunkiem.

"Spotkamy się nad rzeką, która łączy się z centrum miasta, za siedem dni. Czy możemy to zrobić?" zapytała, jej spojrzenie ciężkie, gdy zablokowała wzrok na mnie. "Będę tam codziennie, dopóki cię nie znajdę. Jak tylko będziesz pewna, że twoja ruja minęła, spotkaj się tam ze mną."

Kiwnęłam głową, zaciskając zęby tak mocno, że mięsień szczęki trzasnął.

"Nie…" oblizałam suche usta, kupując czas, aby oczyścić ściśnięte gardło. "Nie wiem, czy możemy tu zostać, gdy wrócę," wyznałam, mrugając, aby powstrzymać łzy. "Przepraszam, Sel. Ale to zbyt ryzykowne. Dowiedzą się, że jesteśmy w Rumunii, a chatka w środku lasu nie jest dokładnie najbezpieczniejszym miejscem na ukrycie."

Previous ChapterNext Chapter