




Hodowca?
Rozdział 11: Punkt widzenia Avalyn
Sara i Dawn wybiegły z pokoju, zostawiając mnie na pastwę pięknej, ale złowrogiej kobiety.
Poruszała się z taką gracją, że aż otworzyłam usta, obserwując, jak powoli zbliża się do łóżka. Następnie, z niesamowitym spokojem, usiadła na nim.
Położyła ręce na kolanach i lekko odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć. Każdy jej ruch był tak pełen wdzięku, że od razu wiedziałam, że musi być kimś z rodziny królewskiej.
"Jak masz na imię?" Jej gładki głos szeptał.
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale żadne słowa nie opuściły moich warg. Nagle poczułam suchość w gardle i szybko przełknęłam ślinę. Potem spróbowałam ponownie.
"J— Jestem Avalyn Howard," wyjąkałam.
Przechyliła głowę na bok, a potem bardzo powoli podniosła rękę do moich włosów.
Drgnęłam, ale nie odważyłam się odsunąć od jej dotyku. Siedziałam tam zamrożona, jakbym była przyklejona do łóżka, i obserwowałam jej każdy ruch z jastrzębim wzrokiem.
Pozwoliła swoim zadbanym palcom delikatnie przejechać przez moje włosy, a potem znów spojrzała na mnie tymi stalowymi oczami.
"Avalyn, wiesz, dlaczego tu jesteś?"
Pokręciłam głową, zanim słowa opuściły moje usta. "Umm... Nie..."
"Ach, widzę, że Greg ci nie powiedział," powiedziała, jakby mówiła do siebie. Potem znów spojrzała na mnie. "W porządku. Ja ci powiem." Jej zimna twarz pękła w uśmiechu, a moje serce zamarło.
Uśmiechała się, ale moje serce ścisnęło się na widok zła, które odbijało się w jej oczach.
"Jesteś tu, ponieważ mój mąż potrzebuje rodzącej," powiedziała tak spokojnie, że mogłabym przysiąc, że kobieta, na którą patrzyłam, i ta, która mówiła, to dwie różne osoby, bo jak mogła brzmieć tak spokojnie, kiedy wyglądała tak przerażająco?
"Wiesz, co to jest rodząca, Avalyn?"
Znów pokręciłam głową, zanim odpowiedziałam. "Umm... Nie?" Co to jest rodząca?
Moje serce zapadło się głęboko w żołądku, gdy przypomniałam sobie opowieści o tych, którzy znaleźli się na terytorium wilkołaków i nigdy nie wrócili.
Czy zamierzali zbierać moje organy i używać ich do hodowli innych stworzeń?
"Z wyrazu twojej twarzy zgaduję, że nie wiesz, co to jest," powiedziała z czymś, co wyglądało jak grymas na jej twarzy.
Drwiła ze mnie...
"Masz urodzić mojemu mężowi — królowi, syna. Następcę tronu. Jak tylko urodzisz, zabiję cię osobiście. Więc nie musisz się z nikim zbytnio zbliżać, bo nie będziesz tu na zawsze..."
Kiedy myślałam, że moje serce już zamarło, myliłam się, bo teraz moje ciało działało tylko na tlenie.
"Co?" wykrztusiłam, gdy gorące łzy spływały po moich policzkach.
Ręka, którą głaskała moje włosy, mocno chwyciła tył mojej głowy, a ona przyłożyła palec do swoich warg, dając mi znak, bym była cicho, mimo że sprawiała mi ból.
"Nawet nie marz o tym, by komukolwiek powiedzieć, wiesz dlaczego?" zapytała, gdy jej wolna ręka otarła świeżą łzę, która spadła na mój policzek.
Pokręciłam głową, a ona uśmiechnęła się, ten zimny uśmiech na jej wargach.
"Nie uwierzą ci, a wtedy twoja śmierć nadejdzie szybciej..."
Zaczęłam dyszeć, gdy wielka gula utknęła mi w gardle i nie mogłam już prawidłowo oddychać.
"Bądź grzeczną dziewczynką i szybko zajdź w ciążę dla mnie..." Z tymi słowami wstała z łóżka, wyprostowała swoje ubrania, a potem odwróciła się i wyszła z pokoju, jakby nigdy tu nie była.
Moje ciało zaczęło drżeć, gdy prawdziwe znaczenie jej słów dotarło do mojego umysłu.
Miałam umrzeć. Zamierzali mnie zapłodnić, a potem zabrać moje dziecko. A potem mnie zabiją.
Zasłoniłam usta rękami, by powstrzymać szlochy przed wydostaniem się na zewnątrz.
"O mój Boże!" jęknęłam.
Dlaczego to się działo? Co zrobiłam źle? Byłam tylko prostą dziewczyną mieszkającą z rodzicami... Zabrali mnie i zabili moich rodziców, a teraz chcieli mnie użyć do urodzenia dziecka, a potem mnie zabić?
"O, kochana!" głos Sary zabrzmiał w moich uszach, ale byłam zbyt załamana, by to ukryć.
Jaki był sens, skoro i tak miałam umrzeć?
Przeszła przez drzwi i podbiegła do mnie. "Czy wszystko w porządku? Dlaczego płaczesz?" zapytała z troską w oczach.
Nie wiedziałam, czy to jej zawód sprawiał, że czuła się za mnie odpowiedzialna, ale tak czy inaczej, rozpadałam się na kawałki, a ona była jedyną osobą, która troszczyła się na tyle, by do mnie podejść.
Objęłam ją mocno, a ona przytuliła moje drżące ciało.
"Nie chcę umierać... Proszę, nie chcę umierać..." płakałam, kurczowo trzymając się jej płaszcza.
"Och, kochana, nikt cię nie zabije... Nie mów tak!" powiedziała, próbując mnie pocieszyć.
Pokręciłam głową, a wodospad łez spływał z moich oczu. "Nie, wiem, że będę rodzącą, jak powiedziała ta kobieta... Zrobię to. Zrobię wszystko, o co mnie poprosicie, ale proszę... Nie zabijajcie mnie..."
"Jestem tylko prostą sierotą bez niczego... Nikomu nic nie powiem... Przysięgam! Proszę..." Moje płacze stawały się histeryczne, a ona próbowała mnie pocieszyć, ale to było niemożliwe. Nie mogłam przestać.
Sara odsunęła się ode mnie i przyjrzała mi się uważnie. Potem podeszła do stołu przy oknie.
"Dam ci ten zastrzyk. Pomoże ci poczuć się lepiej, kiedy się obudzisz," wyjaśniła, ale pokręciłam głową, odmawiając czegokolwiek, co chciała mi dać.
"Proszę... Pomóż mi... Muszę wrócić do domu... Nie mogę tu zostać... Proszę... Nie pozwól im mnie zabić..." płakałam tak bardzo, że zaczęła mnie boleć głowa.
Nawet jeśli nie miałam do czego wracać, najlepiej było odejść. Nie byłam jedną z nich. Nie mogłam im nawet dać tego, czego chcieli. Dlaczego Bóg pozwolił, żeby to się stało?
"Proszę..." błagałam, składając ręce.
Sara stała i patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach. Odłożyła strzykawkę i usiadła obok mnie. Przytuliła mnie jak matka swoje dziecko.
To tylko przyniosło mi więcej bólu.
"Mówią, że... Kiedy ktoś umiera, patrzy na nas z góry... Dlaczego moja matka nie patrzy na mnie z góry? Dlaczego pozwala mi przez to przechodzić?" szlochałam, mój głos łamał się z bólu w sercu.
"Całe moje życie... Było pełne smutku i bólu..." Moje myśli wróciły do mojej macochy. Wróciły do mojego ojca.
Traktowali mnie gorzej niż niewolnicę. Ale nie zabili mnie. Nadzieja trzymała mnie przy życiu. Nadzieja sprawiała, że myślałam, że pewnego dnia spotkam swojego wybawcę i wszystko będzie dobrze...
"Ale nie... Znałam tylko ból... Dlaczego?" płakałam, zakrywając twarz jej ramieniem.
"Dlaczego?"
Sara delikatnie poklepała mnie po plecach. Przejeżdżając palcami przez moje włosy, próbowała mnie uspokoić. "Będzie dobrze. Proszę, zaufaj mi, Avalyn. Płacz ci tu nie pomoże..." szeptała.
Ale nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Nie mogłam uciec. Nikt nie pozwoliłby mi wrócić. Więc co innego mogłam zrobić, jeśli nie płakać?
"Mówisz, jakby nie mieli mnie zabić..." mamrotałam, gdy moje ciało trzęsło się od fal bólu.
"Nie, Avalyn, nie zabiją cię."
"Ale ta kobieta powiedziała, że mnie zabiją..." krzyknęłam desperacko. Wiem, że powiedziała, żebym nikomu nie mówiła, ale jaki był sens czekać? W końcu mnie zabiją, czy powiem to teraz, czy później.
"Luna?" zapytała Sara z uniesionymi brwiami.
Pokręciłam głową i pociągnęłam nosem, próbując powstrzymać łzy. "Nie wiem, czy to jej imię, ale elegancka kobieta z niebieskimi oczami..." odpowiedziałam.
Sara westchnęła i chwyciła moje ręce. "Avalyn, to żona króla. Nasza Luna prawdopodobnie powiedziała to tylko po to, żeby cię przestraszyć. Jest najsłodszą osobą w tej watahy. Nie zabije cię, zaufaj mi," powiedziała, a jej słowa wróciły do mnie.
Nie uwierzą mi.
Sara powiedziała, że to słodka kobieta. Najsłodsza osoba —chyba że mówiliśmy o różnych osobach, kobieta, którą spotkałam, była wszystkim, tylko nie słodka. Była czystym złem z piękną twarzą.
"Słuchaj mnie, jeszcze nie spotkałaś króla," powiedziała, wycierając moje łzy wierzchem dłoni. "Tylko on może naprawdę zdecydować, co się z tobą stanie, dobrze?"
Z jakiegoś powodu bałam się, że będzie jeszcze gorszy niż jego żona.
"Nie chcę widzieć króla. Chcę tylko być tutaj z tobą..." powiedziałam, wycierając oczy. "Rodząca —to może być zrobione tutaj, prawda?"
Twarz Sary zbladła, gdy na mnie spojrzała. "Och, kochana, nie wiesz, prawda?"
"Co mam wiedzieć? Co —co powinnam wiedzieć?" wyjąkałam.
"Musisz być partnerką króla jako jego rodząca..." powiedziała.